piątek, 27 lipca 2012

po wszystkim, trzeba sie z tym pogodzić

o żesz... go kur... piątek. siedzę w robocie, głowa stłuczona wczorajszymi wydarzeniami. tak, złudzenia prowadzą na manowce i ciągnął w dół. mi widać było mało, więc doprawiłam się. wczoraj już nie miałam siły sobie tu wpisać ani słowa. kiedy wróciłam zległam pod kocem, trzęsąc się z emocji a potem pi... tępy jęk w głowie i zasnęłam. w momentach stresu zapowietrza mi się ucho i niewiele słyszę. tu i teraz siedzę przy biurku. muszę coś przekreślić i wrócę, bo muszę to wylać z siebie.
--------------------------------------------------------------------------------
poniedziałek, wróciłam by uzupełnić wpis o czwartkowym z nim spotkaniu. czwartek, dzień pogrzebu w mojej rodzinie. wyjazd za miasto. rodzina bliższa i dalsza. każdy takie spotkania zna, kiedy znów po dłuższym czasie staramy się nadrobić zaległości w kontaktach rodzinnych. każdy ma swoje życie odmierzane centymetrami rosnących dzieci, narodzinami, chorobami, zgonami, rozwodami i innymi milowymi krokami. serce mi ścisnął żal z powodu mijającego czasu, na który byłam dotąd ślepa. kiedy on mi to wykrzykiwał w twarz, że "czas zacząć być ze sobą normalnie", to jakby mówił do kogoś innego. teraz kiedy go nie ma wszystko popękało i zsypało się. chciałam krzyczeć - jestem tu, wszystko jest możliwe, obudziłam się. miałeś być wiecznie. kiedy działy się ze mną straszne rzeczy i rozmawiałeś ze mną zwracając uwagę, mówiłeś pod koniec wywodu "nie zmienia to moich do ciebie uczuć, to nie tak. kocham cię, ale musimy coś wypracować, bo mi jest bardzo ciężko w tej sytuacji." zmieniło, miało nie zmienić. tej próby nie wytrzymało.
droga powrotna była jak to spuszczanie trumny w dół. ale ja tu jestem! wypuśćcie mnie, nie sypcie ziemi na to pudło. pomyłka. straszna pomyłkaaa....

w domu z każdą chwilą cisza była coraz pełniejsza. parne i ciepłe powietrze stało nieruchomo. wzięłam telefon i napisałam do niego: "dziś miałam pogrzeb w rodzinie. proszę przyjdź do mnie."
Jadąc odebrałam telefon od siostry. "dzieje się coś złego, mów", "nie, nic złego, porozmawiajmy za dwie godziny, prowadzę. uspokajam cię, że teraz nic złego się nie dzieje."
Wypatrzyłam go na ulicy, jak zwykle mnie nie zauważył. chciałam odruchowo go zawołać, głos ugrzązł mi w gardle, zdławiłam. wyglądał dobrze, na spokojnego i zdecydowanego. szedł wyprostowany.
Zaparkowałam i w jednym momencie weszliśmy w alejkę. Ileż to razy wspólnie chodziliśmy parkowymi alejkami. Chciałam tak jak kiedyś, spokojnie i do siebie, ku sobie.
całego spotkania oczywiście nie pamiętam, strzępy jedynie i całokształt tej piekielnej kuli.
"co ja mam zrobić z tym uczuciem?" - pękło, rozpłakałam się a środku był przeraźliwy jęk z żalu. "jakim uczuciem? to była patologia, to była choroba i potrzebny jest czas żeby się wyleczyć, nie rozumiesz? znam się trochę na tym, wiem że przynajmniej pół roku zajmują pewne procesy. ale najważniejsze jest leczenie"...
 "jak TY sobie z tym tak szybko poradziłeś?"
... "zrozum, że już mnie z tobą nic nie łączy. interesuje mnie moje własne życie. ja mam wystarczająco dużo własnych problemów, z którymi muszę sobie radzić.byłoby dla ciebie dobrze żebyś jak najszybciej ułożyła sobie zdrowy związek. ja podobnie jak ty nie jestem w stanie znieść obok drugiego wariata".
odwróciłam się, za mną rósł krzak, wtuliłam w niego twarz trzymaną w ciężkiej chustce. to było straszne. nie wiem ile czasu tak wyłam z żalu. w pewnym momencie miałam dość i skupiłam się na złapaniu równowagi, uspokojeniu oddechu. Nie mogę niżej upaść, dość pastwienia się nad sobą.
wróciłam do domu. jak, kiedy? nie pamiętam. pamiętam pisk ... pustkę, miękki koc na sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz