piątek, 31 sierpnia 2012

równo dwa miesiące po tej fatalnej nocy

dziś jest piątek. i czuję się tak jak tamtego piątku zaraz po zdarzeniu którego nie jestem w stanie cofnąć. co jest? o co chodzi? czemu to nie mija. jem proszeczki. kolorowe, najpierw biało-różowe, potem białe, teraz bordowe. lubię te ostatnie, ale pęka coś we mnie mimo proszeczków.
dziś wizyta u psychiatry. tak, żaden to wstyd korzystać ze specjalisty kiedy jest źle. nie jestem psychicznie chora, mam zaburzenia emocjonalne chwilowe lub trwałe. jakie to ma znaczenie. jest problem i próbuję siebie z niego ciągnąć za uszy. raz do góry, raz wzdłuż. próbuję, staram się radzić sobie z tym tak jak umiem i na inne nowe mi sposoby, których jeszcze nie opanowałam. masę wysiłku czasem w siebie wkładam. zwłaszcza kiedy widzę, że wpadam w koleinę, zwłaszcza dobrze znajomą.
więc, idę do psychiatry. poproszę żeby przejrzała zapiski terapeuty z dotychczasowej mojej psychoterapii. tak, chodziłam. a w tym co złego? kiedys rozstałam się z mężczyzną i działo się ze mną źle. nie moja w tym wina, nie czyni to mnie gorszą. po prostu tak poprowadziliśmy nasz związek, że stres skumulowany stał się nie do zniesienia. napięcia i nieporozumienia, szantaże emocjonalne, tresura, rozdarcia i wewnętrzna niezgoda nabrały na sile na tyle, że pękły wszystkie hamulce, pocerowane rany puściły i dotychczasowe życie misternie podpierane zagryzanymi zębami rozsypało się. to nie tak, że nie zdawałam sobie z tego  sprawy w trakcie... widziałam, prosiłam o rozmowę, o reakcję, mówiłam że nie wytrzymam dłużej, że w sypialni zamiast czuć bliskość drugiej drogiej mi osoby czuję smród trupa (a nie chodziło mi o dobrodziejstwach życia intymnego, o erotyce nawet nie wspominam). poza tym chcę żeby zastanowiła się nad ewentualnymi konsekwencjami przebytego w dzieciństwie wirusowego zapalenia opon mózgowych.

czwartek, 30 sierpnia 2012

mikstura... warsztaty



dziś trzeci dzień zajęć, na które się zapisałam , a potem duuużo się dzieje wokół festiwalu teatralnego. a na noc EC2 i kino autobusowe. chyba widać, że nie chcę wracać do domu, do siebie. nie chcę swojej skóry.

wtorek, 28 sierpnia 2012

już jestem z powrotem

po trzech dniach nieobecności.
sporo przyniosły, raczej sporo ze sobą niosły.
piątkowy wieczór - sprzątanie po remoncie mieszkania wynajmowanego. rodzinnymi siłami i wysiłkiem, w miarę bez spięć. pewna to zmiana i oby w tym kierunku szło.
sobota, niedziela - wiejski domek remontujemy. końca nie widać. już mam dość, wszelka chwila wolna, uwaga, wszelka siła witalna lokowana jest w tej wsi. jak pies do budy uczepiona. miało być inaczej kiedy kupowaliśmy to siedlisko. mieliśmy w tzw. wolnych chwilach się mu poświęcać, planować z szacunkiem do planów i życia każdego z nas. stało się inaczej - ogromna presja rodziny. ot co, czas wyjęty z życia. mam dosyć tych wyjazdów. ale sądzę, że ten czas spędzony z rodziną w różnych okolicznościach sporo zmienia. były wojny, były momenty załamania, było towarzyszenie w chwilach upadków, szczególnie mojego kryzysu. okazja do poznania się nieco bliżej, takie stałe przebywanie ze sobą. jedzenie, spanie i sra...nie wspólne. rodzicielka miała okazję zweryfikowania prawd o dzieciach. na dzień dziś mogę powiedzieć, że zaczyna się to posuwać w lepszym kierunku niż ten, z którego się przysunęło.
jedyne miejsce, w którym nie ma trwałych śladów byłych. czasem odczuwam komfort, jaki można odczuwać zamykając się w ciasnej i ciemnej szafie, pośród obcych wieszaków.
tej niedzieli przypadły mi w udziale sufity do wyszlifowania i odmalowania. ręce w górze przez dwa dni, szlifierka z chwili na chwilę stawała się cięższa. trudna sprawa... więc tym razem piszę wprost, nie unikam spotkań, nie unikam telefonów, ja po prostu "zarobiona jestem".
niedziela... przyjacielski telefon ze sprawozdaniem z corocznej imprezy urodzinowej mojego ukochanego żaglowca. dawno nie chodziłam boso po jego pokładzie. miał wtedy nowe ożaglowanie, ponoć już dość zużyte. nie ma co, szybko znasza sukienki ta panna. a piękna jest z niej brygasia.
nowy wątek - moralny. wiem, niemoralnie mi go zaczepiać kiedy moje doświadczenia tak dalekie od bieli. a może właśnie dlatego daję sobie prawo.


piątek, 24 sierpnia 2012

dziwnie przytomnie na mnie spojrzałaś

powiedział kiedy przyszedł po namiot z rana. wypił kawę, mówił, mówiłam. daleko od siebie. dziwne to jego "zależy mi, zdeklarowałem się". dziwne, to nie mój sposób myślenia, mijaliśmy się przeważnie. oczekiwałam reakcji, które są dla niego obce. on też chciał żebym była inną kobietą. czy ktoś będzie Mnie chciał?

czwartek, 23 sierpnia 2012

małospanie ... iskrzenie

o co chodzi, o co chodzi...
małospanie.
przemęczona jestem i nawet kiedy siłuję się ze sobą to niewiele mi wychodzi. tępo gapię się w punkt. ten czy tamten. i wieszam się na wskazówkach zegara. taka karuzela stopklatkowa. fizycznie też jestem wypluta. ostatnio sprawy zachodziły na siebie, głowa się buntowała, na poduszkę padałam o czwartej nad ranem. tak, tak, trzeba to zmienić.


któregoś razu nadmieniłam o hiszpanii. nie tym razem jak się okazuje. 
tym razem wyrywam się na tydzień na czarny kontynent, nad morze śródziemne, do kraju pomiędzy algierią a libią. niechętna jestem krajom muzułmańskim po moim ostatnim pobycie, po tym jak ktoś mnie tam skrzywdził (ten wie, kto wie). robię to by z mamą spędzić czas, bo kto wie czy drugi raz będzie mi dane i kiedy. a poza tym jest ona w takim stanie, że należy się nią zaopiekować dając jak najwięcej spokoju, uśmiechu, wiary i ciepła. 7 dni pobytu na ciepłym piasku i lazur wody powinny dobrze nam obu zrobić. słońce i rozgrzany piach przed zimą, kiedy to znów oprę się o kule z powodu moich chorych stawów. okazuje się, że nawet z pobytu w tunezji można zrobić ciekawą wyprawę. do wujcia google napisałam "tunezja, co warto zobaczyć". odpisał podając linki osób, które nieco się wysiliły i spędziły tam bardzo nietypowo czas i widziały cudeńka. i ja chcę również pogapić się na wybielone ściany z kopulastymi dachami o niebieskich okiennicach. oj, seksualność niezaspokojona widzę, po doborze słów. ano. nie tylko ona. zwłaszcza głód ciepła i dobrych emocji, bliskości.
...iskrzenie
oczy, skąpane promyki w zieleni tęczówki.
broniłam się w związkach przed zaangażowaniem, oddaniem. lgnęłam do znanych, "bezpiecznych" ramion, w których niczego nie znajdowałam. bo tego, czego szukałam już tam nie było, jeśli w ogóle kiedykolwiek poza moją głową. aż zadrżałam kiedy to do mnie dotarło. głupia pinda. bałam się. jakaż jestem głupia, dużo głupsza i dużo większy ze mnie tchórz niż myślałam.
dobre są te moje pastylki, zdejmują szum bezmyślnej i dzikiej emocjonalności. nie odbierają odczuwania, spontanicznych odruchów, wręcz przeciwnie. pomagają przystanąć i zastanowić się. już się kończą, muszę się umówić na wizytę.

środa, 22 sierpnia 2012

salon wróżb gazety

o zgrozo... czy to o mnie?
Ludzie z Duszą Dziecka zdobywają nowe doświadczenia. Czują się dobrze i wygodnie na świecie. Lubią obracać się w towarzystwie ludzi o wyższych autorytetach, którzy im bardzo imponują. To ludzie prawi, którzy przestrzegają prawa i tradycji. Postępują według schematów. Długo pamiętają krzywdę i urazę. To ludzie pedantyczni, którzy lubią porządek i czystość. Kochają tradycyjne życie rodzinne. Wspólne obiady, wyjazdy oraz uroczystości czy święta. Mają dobry kontakt z dziećmi , świetnie sprawdzają się jako przedszkolanki, nauczycielki klas niższych, opiekunki dziecięce. Jedzą dobrze i zdrowo. Jeśli zachorują wybierają medycynę konwencjonalna.

wtorek, 21 sierpnia 2012

oj, oj... patrzycie na licznik odsłon?

odsłonięto mnie 1000 razy. ja odsłoniłam się już tysiąc razy.
jestem ciekawa kto zdmuchnie tysięczną świeczkę i z jakim nastawieniem to zrobi. zostawi po sobie ślad?

zaczęłam tu pisać przed rozstaniem. chciałam się otworzyć na siebie i przed sobą. bez uników i zakłamania na ile umiałam, chcąc ofiarować jemu te wpisy.
a tymczasem to tu ból swój zlewałam i otwierałam głowę. do tej pory  uciekałam jedynie. przed sobą, stresem, trudnymi sytuacjami z jakimi nie radziłam sobie. od wszystkiego co goniło,  wszystkich mimo, że niekoniecznie za mną biegli. a to w pracę, a to zmianę adresów,  miast, bulimię, agresję, szaleństwo własne nie do zniesienia - wszelkich kolorów.
teraz staram się łapać siebie za rękę mówiąc "zostań, patrz. nie dzieje się tak źle, aż tak źle". noszony lęk? a kto jest od niego wolny. byleby nie pozwolić nóg sobie osznurować.

do rzeczy.
zaczęłam pisać i miałam w sobie lęk i krępację przed stawianymi słowami. jakbym odsłaniała połamane nogi, ze wstydem. nie wiedziałam jak napisać to o czym chcę naprawdę napisać. tak wprost jak teraz. bez egzaltacji i patosu. nie znoszę go u innych bo nie znoszę u siebie. nie chciałam by słowa były liczone na efekt. z początku o tym miejscu nikt nie wiedział. więc to ja sama gapiłam się na siebie - stół z powyłamywanymi nogami.
po rozstaniu to miejsce się zmieniło. pisałam dla niego przez chwilę, póki nie stało się jasne, że młody tu nie zagląda, mimo zaproszeń do współtworzenia. jedyne miejsce w które wlepiałam wielkie i opuchnięte od łez oczy mówiąc "patrz, nie odwracaj głowy, bądź ze sobą szczera". adres rozdałam bliskim, którzy się martwili o mnie. taka skrzynka kontaktowa, żeby nie musieć przeżywać raz za razem sklecanych zdań, będących odpowiedzią na pytania "jak się dzisiaj czujesz, co się z tobą dzieje". oszczędziły mi wiele słowa tu zostawione. zaczęłam być szczera, bo szanowałam troskę o mnie każdej osoby. mogłam przestać skupiać się na zdarzeniach opisanych a zwrócić oczy na ludzi i własne uczucia, przeżywanie. pierwszy raz walczyłam z wewnętrznym potworem odrzucenia przez mężczyznę. nie licząc własnego ojca.
diagnoza bpd, z którą nie do końca się identyfikuje zwróciła uwagę na moje chore reakcje na uczucia, na emocjonalność nie do końca zrównoważoną, nie do końca rozwiniętą. dużo pracy przede mną. sama to sobie mówię i ze względu na własne życie, którego już nie chcę więcej odstawiać do ciemnej szafy. nie mam jeszcze siły, nie złapałam wiatru w żagle, ale tli się jeszcze ciekawość życia pod sznurem strachu. wygramolę się z tego. może za późno by mieć szczęśliwą rodzinę, dzieci... może, a może nie. do tej pory pragnienie posiadania rodziny było tak wielkie, że determinowało wiele. i wiara, że udźwignę. cokolwiek i jakkolwiek, nawet wbrew sobie.
tak à propos, to pierwszy raz kiedy zapragnęłam mieć dziecko z mężczyzną zdarzył mi się przy młodym. zapragnęłam aż się sama wystraszyłam tego. i przeraziłam jego, nie był gotów i miał do tego prawo na tym etapie życia, na jakim był. no, ale nie o tym.
teraz piszę bo sama sobie się przyglądam. myślę na głos i otwarcie. i nawet jeśli wygaduję bzdury to ja, człowiek o posturze lichej i durnowatej mam do tego prawo. daję je sobie. i uchowaj mnie przed przerostem formy i patosem.

trzecia w nocy...


Nika za ścianą śpi lekko pochrapując. a może to mój pies? czuję przyjemność z tego, że ktoś bliski jest obok. dziwne, jej osoba pochylona nad zeszytem to taki ciepły obrazek domowy. żartowałyśmy, śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, poganiałyśmy siebie do pracy. wszystko z troską, szacunkiem, żywą sympatią. nawet nie wiem kiedy zaczęłam krzątać się po kuchni. dobrze mi było. muzyka w tle i totalny spokój, miejsce na myśli. chcenie. "chcesz zobaczyć koncepcję?" zaproszenie zza ściany. "czego?", "nie wiem" śmiech. "już idę, chwilka". pokazująca mi swoje i czyjeś prace oczka jej błyszczały, że może dzielić tą chwilę. tak, budzi we mnie siostrzane uczucia i ciepło.
jakiś czas przed dzwoniła Lonka i rozmawiałyśmy we trzy. nie jestem na świecie sama. i nie chcę być samotna przy kimś. na tę chwilę czuję żal po stracie bliskiego mi mężczyzny. ale przynajmniej wiem, że był dla mnie ważny. wiem, absurdalnie to brzmi na tle okoliczności. był ważny, obudził mnie, wniósł wiele różnych kolorów do mojego brązu. ciekawe jakbym teraz dla niego pachniała.

no i trzecia dwadzieścia na zegarze. jestem "nieco" nieprzytomna ale jeszcze chcę spojrzeć na temat hiszpański, więc zmykam i jestem dobrej myśli.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

20.08.2012_Piętaszek

Piętaszek siedzi przed komputerem od ósmej jak co dzień roboczy. od wczoraj moja Nika jest u mnie. cieszę się z jej przyjazdu jak z każdego mojej młodszej siostry. czuję różnicę wieku między nami, może jej drobna postać jest jej akcentem? niektóre znajomości przeradzają się w rodzinne więzi, fajne uczucie mieć nieco więcej rodziny poza rodzonymi mamą, bratem i siostrą.
dziś zaspałam do pracy, o drugiej w nocy zgasła moja nocna lampka po wieczorze na balkonie. pełnym świateł świec, szmeru rozmów, śmiechu i pysznych alkoholach. Nika przyjechała na działkę i pomagała nam nieco przy lazurowaniu. biedulka, wpadła w samo centrum rodzinnej pracy pełnej napięć, pretensji, siłowania się. a ja? dobre proszeczki, ja pozwoliłam jej by w to wnikała na tyle na ile chce sobie pozwolić. mam nadzieję, przestałam ludziom krępować głowy, nogi, ręce. przestałam role rozdawać i pilnować biegając wokół.  
-----------------------------------------------------------------------------------
Piętaszek otwiera kartkę rysownika i dostawia kreskę kolejnego nadgryzanego dnia. każda z nich niesie emocje spięte w snopki tygodni. ostatnio się zaczynają prostować i odsuwać mnie od tamtych chwil. obojętności smużki? nie. miarkowanie mijającego czasu i odcieni mnie samej. czasem coś dopiszę, innym czasem wytrę.
-----------------------------------------------------------------------------------
 Piętaszkowa głowa pracuje w tle. szuka odpowiedzi na dawno zadawane pytania. dziś rano przyniosła pewną myśl. w moim związku byłam mężczyzną i dziewczynką z podrapanymi kolanami przy nim. kiedy przerosło mnie niespełnienie, brak oparcia i akceptacji, wreszcie samotność przy nim, zaczęłam na głos myśleć o rozstaniu, o ciężarze ponad miarę jakim mnie przygniótł. to ja utrzymywałam tą naszą rodzinę we dwoje, finansowo, organizacyjnie, emocjonalnie. wielka zależność jaka mnie trzymała to strach przed samotnością i ojcowskie traktowanie przez niego - ocieranie łez, opatrywanie ran, ciepło skóry. potrafił przyglądać się biernie mojemu rozdarciu między nim a moją rodziną. był jego współtwórcą. myśląc o rozstaniu patrzyłam na niego, na jego niezaradność. "co on zrobi, gdzie się podzieje, za co będzie żył. odejdę jak będę mogła to zrobić bez krzywdy dla niego". i przyszła chwila kiedy zbiegły się kres wytrzymałości psychicznej i jego etat. nie aranżowałam niczego, po prostu wszystko pękło z hukiem. wiedziałam, że zapłacę za to więcej od niego, że mogę spróbować temu sprostać. i próbowałam, wiedząc że on został z czymś starłam się sama nie stracić pracy i domu.  ilekroć po rozstaniu było mi dobrze i spokojnie czułam się winna. ciągnący się kontakt z byłym i informacja o tym, że rzucił pracę przygniotły mnie. powiedział któregoś razu "to ty zdałaś egzamin dojrzałości, sprostałaś wymaganiom jakich się podjęłaś. a ja? zacząłem się nad sobą użalać. a przecież cierpiałem podobny do twojego ból rozstania. mieszkając u matki, pozwoliłem sobie na stratę pracy, przecież mogłem wziąć urlop zamiast obrażania się na całe życie. a przecież ten etat był wynikiem naszej pracy, wyrzeczeń, nie miałem prawa tak postąpić. to ty zdałaś egzamin dojrzałości. nie czuj się odpowiedzialna za nieudacznika i głupka". zaprzeczałam, w środku miałam niezgodę na ten stan rzeczy, pretensje do niego za to co zmarnował.
ciągłe pytanie - dlaczego czułaś się za "dorosłego" mężczyznę odpowiedzialna? bo słaby, czasem głupi, ale jestem jedyną osobą, która w niego wierzy, nie mogę inaczej, zostanie sam.
dziś rano jak błysk flesza pojawiło się to pytanie. pojawiła się nowa migawka. ja nie mogłam z tego samego powodu sobie pozwolić na zbliżenie się do innego mężczyzny zanim  nie będzie szczęśliwy z kimś bliskim. kimś, kto mnie zastąpi. kiedy zaczynało być mi dobrze, kiedy tylko łapałam na swojej skórze mimowolne szczęścia chwile, z głowy dostawałam sygnał winy "a co on? co z nim? co będzie kiedy mnie zobaczy, dowie się? złamię mu serce, życie". tym bardziej, że kiedyś odebrałam telefon, on po drugiej stronie "zgadnij gdzie jestem? na wiadukcie. chciałem to zrobić. myślałem jedynie o narodzinach dziecka brata, chcę to zobaczyć". zamarłam w środku. jak pokazały późniejsze zdarzenia, również  na własne szczęście. kolejny szach jaki mi zrobił. wcześniej pograł sobie z moją rodziną, teraz może nieświadomie z moimi emocjami. spętał mnie. znów na kilka lat. dziś wydaje mi się zaczynam bez dramatów uwalniać się ze sznurów plecionych z poczucia winy, odpowiedzialności i pewnie innych jeszcze poczuć.
osiem lat + kolejne cztery... dziesięć, jedenaście, dwanaście, więcej?
kto mi zwróci czas, lata , szanse, plany odkładane?
najwięcej z życia zabiera własna głupota.

hiszpania

jeszcze nie wiem, nie zdradzę pomysłu. coś mi się w głowie kołace... zobaczymy. bardzo bym chciała.

miniona świąteczna środa

... powiedzmy sobie jasno, nie chce ukradkiem pisać w pośpiechu o tym. wolę wrócić do tego dnia jak tylko złapię moment spokoju i ciszy. przyjechała do mnie Lonka, bardzo fajnie spędziłyśmy czas na mieście, tak dawno nie wychodziłam w towarzystwie.  późnym wieczorem byłyśmy w parku  na koncercie a po powrocie rozmowom zdawało się nie być końca.
od tej szóstej rano czuję w sobie spokój, może zaczęłam łapać równowagę.

piątek, 17 sierpnia 2012

ale... o co chodzi ?

 jaka ja byłam kiedyś fajna. od kiedy pamiętam nosiłam w sobie smutek i żal i jeszcze kilka emocji. ale nade wszystko lubiłam śmiech, bo w końcu nauczyłam się nie krępować śmiechu. nosiłam w sobie wiarę w ludzi i cały ten świat, który przede mną. spontaniczność, szaleństwo i szukanie emocji... to "Lubię!"
trafiłam do chłodni jego serca. żeglarza o stalowo niebieskich oczach. do świata pełnego pozorów, asekuracji i schematów. wydumanych teorii o prostocie życiu. "jesteś dorosła, wiesz co robisz. powinnaś to czy tamto. miłość nie na tym polega, to powinno być inaczej, przecież wiesz. jesteś dorosła" - marynarskie komendy. "nie śmiej się głośno. nie śpiewaj na klatce, tu mieszkają ludzie. nie wbiegaj do kałuży, tak robią dzieci. nie poruszamy takich tematów w sklepie. nie rób scen publicznie. zostaniemy w domu, bo nie zamierzam wychodzić z tobą do znajomych kiedy jesteś w takim stanie. jakim? kłócimy się i nie chcę innych naszymi problemami obarczać. jesteś gnojem niedorozwiniętym, zacznij żyć jak dorośli. ciesz się z tego co masz, inni mają jeszcze gorzej." i cisza i chłód i jego zamyślenie i masa papierosowego dymu i kaszlu.
a ja wierzyłam, słuchałam, nie miałam śmiałości się sprzeciwić. to tak jak w domu rodzinnym. a to nie o to chodziło. bo w miłości ważny raczej jest dialog dwojga ludzi. rozmowa ciał, emocji... z pewnością nie komendy rzucane w kierunku.
ale... o co chodzi?
może po prostu warto zadać sobie trud poznania drugiej osoby i uszanowanie tego, że jest sobą. choć czasem właśnie to bywa nie do zniesienia to częściej świat bez niej jest  
n i e _ d o _ z n i e s i e n i a.

_menda_

http://www.miejski.pl/slowo-Menda
lub mendo, powiedzmy ...

środa, 15 sierpnia 2012

szósta nad ranem

oczy szeroko otwarte, przytomna głowa. jak nie ja.
pamiętam, że zrywałam się i tej nocy. opuchnięte powieki i zaschnięte łzy świadczą, że głowa pracowała, biedulka. pierwszy raz od tamtego strasznego czwartku coś mi się śniło. widać proszeczki zaczynają dawkować mi doznania nocne. śniło mi się, że jestem w czyimś towarzystwie, jakiegoś mężczyzny, który do mnie mówi. a ja w lewej ręce trzymam zieloną wizytówkę, obracam ją w palcach, przyglądam jej się w międzyczasie. napisy są złote i co jakiś czas pojawia się przekreślenie słów. to u dołu to u gór. to przekreślone to znów nie.
obudziłam się.byłam spokojna, jakby wszystko było za mną. jakbym stanęła poza nawiasem. to już. czułam się prosta i spokojna. wyszłam na balkon. kwiaty powiędły przez ten mój kryzys. balkon wyglądał najpiękniej w zeszłym roku, kiedy byłam zakochana. wszystko było piękne, stawało się. a teraz jesień i zaniedbanie. wlałam masę wody w donice mimo, że to już po wszystkim, większość zdechła. powycinałam trupie łby przekwitłych kwiatów. niech nie straszą już. będzie jeszcze jesień, kolorowa, będzie żółtymi liśćmi uśmiechała oczy. uwielbiam jesienne barwy. a potem będzie zima, będę poruszała się na kulach, bo mam chore stawy. nic to. ciekawe co przyniesie wiosna poza przyrodą budzącą się do życia.
rozmowa z koleżanką na twarzowym portalu "cieszę się i uśmiecham na twój przyjazd", bo się cieszę z każdej bliskości bliskich mi ludzi. nauczyłam się brać i dawać ciepło. to cudne, że między przyjaciółmi w pewnym wieku nie ma miejsca na oczekiwania i projektowanie. jest czysta radość z bliskości, serdeczności i wdzięczność za to że są i jestem im bliska. mieć życzliwych ludzi wokół to dużo.
--------------------------------------------------------------------------------

pyszne śniadanko i spacer z psem. nawet się cieszę, że były nie dzwoni. jak to powiedział "nie chcę budzić niepotrzebnych emocji". szkoda, że dopiero teraz pozwoliłam sobie puścić tę rękę. szkoda, że on dopiero teraz mi to ułatwia. nie cofnę czasu. a też nie chcę żalem wypełniać dni. to po nic.
przeszłam pod jego blokiem i pomyślałam o wspólnie wypitej kawie porannej. bez dorabianych ideologii, bez słów na wyrost. bez przekonywania się czy poczuję to czy owo, czy w ogóle coś. dzwonek do drzwi. stanął w szlafroku z wytrzeszczonymi oczyma. "przyszłam na kawę, nie przeszkadzam?", "wejdź". pies całą sobą wypełnił korytarz. dobrze, że ona nie potrafi udawać. ja też nie miałam zamiaru. rozkopana pościel na łóżku. liczyłam się z tym, że mogą być jego rodzice albo jakaś kobieta u niego. po prostu przyszłam do niego jak do starszego brata, który ma prawo do szczęścia i rodziny. któremu nie chcę przeszkadzać ani też zbytnio pomagać, jeśli nie prosi o pomoc. chyba ochronny parasol zabrałam znad jego głowy. mam nadzieję, że tak, że przestałam uszczęśliwiać na siłę, projektować na nim, opiekować się i chronić. i czuję ulgę. nie muszę ani nie musiałam tego robić. zafiksowałam się na to. innych relacji z nim, przy nim nie potrafiłam rozwinąć.
nie wiem dlaczego to zrobiłam. rozebrałam się do naga i weszłam do łóżka, nakryłam się kołdrą. nie było w tym ani uwodzenia ani wstydu. raczej oprawa lub obrazek tego co czuję. czuję się nago i bezbronnie, czuję chłód wewnątrz. dziś mnie już nie pali żal za żadnym z nich, nie krztusi zaciśnięty przełyk. "pójdę zrobić nam kawy". "zaczekaj, jeszcze nie. po prostu połóż się obok. kołdra jeszcze ciepła, ty też pewnie. bardzo mi zimno". położył się obok, przytulił. czułam miękkość jego ciała, ciepło jego skóry.zwyczajnie i po prostu. nie było w tym nic z napięcia seksualnego, podniecenia. raczej chłód metalowej płyty. zamknęłam się na niego. zamknęłam się w ogóle. rany obsychają.
czułam się bardziej jak dziecko co po złym śnie zerwało z siebie mokrą koszulę i wbiegło do łóżka rodziców. nie czułam się jak kobieta. nie było w tej relacji miejsca na ten pierwiastek. w ogóle? nie wiem, nie rozwinął się jeśli zaistniał. mimo ciepła ciał emocjonalny chłód.
"schudłam ostatnio", "tak, bardzo wychudłaś". "wygląda to ohydnie?", "nie miałem okazji się tobie aż tak przyjrzeć". odkryłam swoje ciało bezwstydnie, jak przed bratem kiedy byliśmy malutcy i razem się kąpaliśmy. potem wyszedł po kawę, zostałam w łóżku okrywając się szczelnie kołdrą. zaczynałam się krępować minionej chwili. rozmawialiśmy niezobowiązująco pijąc kawę i paląc. spytał o plany na dziś. i tyle. ubrałam się spokojnie, zdecydowanie i wyszłam. bez wymuszonych gestów i słów. był moment kiedy pomyślałam "co on sobie pomyśli, przecież to ma jakieś znaczenie, że tu jestem", poczułam ścisk w głowie, ukłucie. potrzebowałam się przytulić, on nie miał nic przeciw. nie jestem gotowa na nic więcej. na żadne znaczenia czy ich brak. ostatnie nasze spotkanie pokazało mi, że kiedy on sobie tego nie życzy to artykułuje to, nie potrzebuje klakiera. i tyle. każde ma do ofiarowania tyle ile ma, czasem mniej lub po prostu nie chce niczego ofiarowywać. i tyle.
------------------------------------------------------------------------------------
dziś potrafię już sobie powiedzieć, że rozczarował mnie mój związek , rozczarował mnie jako partner. żałuję, że nie potrafiłam się do tego przyznać. jakbym się czuła zobowiązana do lojalności za uczucie (czy on tak naprawdę mnie kochał? czy byłam tylko spokojną i wygodną przystanią?). a może zwyczajnie za akceptację mojej osoby byłam wdzięczna. moje cierpienia na skutek rozczarowań nim i odczuwaną samotnością przy nim pokrywały się z ideą romantycznej miłości - pełnej cierpienia i wyrzeczeń. pomyliłam wiele różnych pojęć. Tak, pogubiłam się, jak to powiedziała moja koleżanka Gnieszka.

wtorek, 14 sierpnia 2012

dziwne myśl, podejrzliwości... praca domowa

... mnie dopadają od rana.
sądzę, że to raczej głowa główkuje. stara się ogarnąć tą "kuwetę", wytłumaczyć, przetłumaczyć, zrozumieć.

posypuję wylaną krew piaskiem, jak to robią po wypadkach, żeby psy nie miały czego wylizywać. miałam wypadek, serce mi się trochę popruło, trochę rozum popsuł. nie jestem desperatką, nie rzucam się na życie jak na pociąg ostatniej szansy. raczej traktuję to jako dobrą i trudną lekcję i mam sporą pracę domową do odrobienia. liczę, że dzięki temu doświadczeniu nie przeoczę czegoś równie emocjonalnego, odpowiem swoją emocjonalnością, będę już gotowa.

muszę pogoić, póki co dobrze, że pospinana jakoś już jestem.

niedziela, 12 sierpnia 2012

nic już nie będzie takie samo. boję się

mam kłopot ze spaniem. teraz w drugą stronę. zasypiam wciąż i wszędzie by w środku nocy się obudzić z wytrzeszczonymi w sufit oczyma. jak ropa schodzą ze mnie konsekwencje minionych zdarzeń. jest przed czwartą rano, nie pamiętam o której wczoraj zgasłam, coś koło 18, pamiętam godz.22 i 02. momenty kiedy otwierałam oczy żeby nabrać powietrza z niskiego sufitu. jedyne towarzystwo to grający telewizor. czasem też jedyne światło zapalane bez mojego wysiłku.
nic już nie będzie takie samo...
cóż to za odkrycie, a jednak. dotarło do mnie. podcięło nogi właśnie w tym momencie. kiedy nie mogąc spać usiadłam przed komputerem żeby rysować. myśli nadto więc otworzyłam to okno by zrzucić je z siebie. okno-zawór bezpieczeństwa?
boję się

sobota, 11 sierpnia 2012

so_bo_ta

"Blackbird" w Tetrze TrzyRzecze  w dniach  10,11 sierpnia 2012 godz 19:00pracowita. w domu. brak mi tchu kiedy zamykam się w domu, nie lubię. wczoraj omal sobie nie odpuściłam wyjścia do teatru. staram się spełniać swoje zachcianki. brzmi to nieco złudnie "zachcianki". otóż zachciewa mi się gdzieś wyjść, zobaczyć lub usłyszeć Coś. bliżej nieokreślone byle żywe, byle żyło, byle ciepłe. kiedyś oglądałam się na towarzystwo, na tzw. ogony. potem byłyby lęki- czy wyjść, jak będzie, kto będzie... niekończące się wyliczanki wątpliwości. zazwyczaj tak się w tym fiksowałam, że piętrząc przeszkody dostawałam histerii i czegoś na kształt napadu agorafobii.
w mijającym tygodniu dopilnowałam siebie. czasem na siłę realizowałam zachciewanki, choćby na chwilę ale przemóc się. wczoraj nieduża sztuka w małym teatrze, co nie umniejsza wielkości spektaklu. zrobił na mnie wrażenie.
"Potem powiedzieli mi co ze mną robiłeś, bo ja nie chciałam mówić. Że chodziło ci o jedno. I że dlatego zniknąłeś. Dostałeś to czego chciałeś."
mam wrażenie że ze wszystkim jestem za późno, że wciąż wpadam na krawędź. zachowuję ciszę, nie biegnę za żadnym. nie mam siły nadwyrężać i na siłę się prostować, udawać. a może nie. może nie udawać? zafiksowałam się.
były nie dzwoni. mam wrażenie, że między nami rozsypało się już wielokrotnie a ostatni kontakt był jak zmiecenie okruchów ze stołu. dziwnie się czuję. baaardzo niestabilnie, baaardzo chwiejnie. a więc tak to jest kiedy jest się samej ze sobą. gruba baba siedzi na mnie i tchu mi brak.

czwartek, 9 sierpnia 2012

sama ... am as

"am as" or " I'm ass"?
kuźwa... zaczynam się w środku kręcić, niecierpliwić, gubić, pętać i kombinować. czy dobrze, czy źle, co dalej. niepewność to jedyne co w zasięgu rąk. więc tak ciemno w tym pokoju i to pierwsza namacana rzecz. rany, ona ma wielkie wybałuszone oczy, stoi jak słup soli. nie patrzy na mnie, raczej mną, gęsią skórką mego konturu. i nie ma w tych oczach obrazów, nic się nie odbija, raczej wszystko się od nich odbija. patrzę jakby z boku, do mnie należy wdech i wydech. słyszę "od ciebie wszystko zależy" i nie pomaga mi to.
    
     dziś, tak jak się spodziewałam nie zadzwonił, nie odezwał się. wracałam do domu pięknym wieczorem. sama. A więc tak wygląda świat, kiedy w nim już nie ma żadnego mężczyzny, kiedy jestem sama. ziemia kręci się, czas jak biegł tak biegnie.okazuje się, że od dawna byłam sama.broniąc się przed zaangażowaniem skazywałam się na tą właśnie samotność. złudzenia są straszne, na równi z manipulacją.


środa, 8 sierpnia 2012

środek

dwa dni w podwórkowym domu kultury. lubię klimat starej pragi w warszawie. w białym znalazłam to na warszawskiej. udaje mi się wyrywać skrawki czasu i pozwalam sobie na wychylanie łba z łupiny codziennego biegu, codziennego niczego. wspólne spędzanie czasu z ludźmi obwieszonymi dziećmi, koralami, cygańskimi szmatami. warsztaty, muzyka, gwar i uśmiechy ludzi. na przemian to zadaję sobie pytanie "co ja tu robię" to stwierdzam "dobrze mi". huśta wio, bujam się dalej niepokojąco.
były... przetrawił artykuł o BPD. zanegował, nazwał ściemą i tanim tłumaczeniem. tyle lat spędzonych razem a on nie widział żadnych niepokojących objawów w moim zachowaniu, mówi że mam silny charakter i osobowość, chyba że "nie znam cię zupełnie i to nie z tobą byłem". "a pamiętasz jak dostawałam szału i mówiłam, że potrzebuję spotkać się ze specjalistą bo źle się czuję. nerwy mi siadają i dzieją się dziwne rzeczy. czuję że wpadam w szaleństwo". milczenie i cisza. zawsze zostawałam sobie sama, kiedy było ok to było miło, kiedy już mniej było mniej. nie wiem, totalne rozwarstwienie, jakby dwa różne byty we mnie, o mnie. szczerze powiedziawszy trudno mi się z nim rozmawia, trudno mi się z facetami rozmawia. nie umiem wytłumaczyć. wiecznie czuję się sama, w innej rzeczywistości, obok. cholera jasna, w głowie mi się ten szum i szaleństwo już nie mieszczą.
koleżanka powiedziała "przestań źle o sobie myśleć, mówić. po prostu pogubiłaś się. trzeba zmian i pracy dołożyć żeby wyjść na prostą". no tak, wystarczy kopania się po głowie. DOŚĆ.

wtorek, 7 sierpnia 2012

nie najlepszy dzień.

wpadam w panikę. burzę się w sobie, bo zaczynam widzieć szerzej. budzi się we mnie złość. wpadam nieco w panikę. tak jakby zagipsowanie przez pigułki połączeń nerwowych nie wystarczało. dostaję telepki i paniki, w głowie zaczęło lekko szumieć i kręcić. żołądek, jak i głowa spinają się. cholera. tracę rachubę, co mi się wydaje i jest pochodzenia chorobowego a co rzeczywistością. znów mi się rzeczywistość nieco rozwarstwia - tak jakby wszystko wokół było absurdalnym wymysłem a ja w tym szukam wyjścia dla siebie. jak tylko zaczynam o tym myśleć aż ciarki przechodzą po grzbiecie.
takiej huśtawki emocjonalnej nie polecam. cholera, przyszło mi do głowy, że mam reakcje jak alkoholik. właśnie odstawiłam i po lawinie emocji udało mi się wyciszyć. a teraz przy byłym opijam się stresem jaki generuje jego osoba i wywierana presja. no i zwala mnie z nóg. bo wystarczy alkoholikowi łyk żeby wpadł w cug. nie wiem co myśleć, w co wierzyć. co mi się zdaje a co nie. muszę odstawić używkę, to mi nie służy. a teraz muszę się wyciszyć, bo właśnie dotarłam ze spóźnieniem do roboty i panuje w pracowni jakaś morowa atmosfera.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

po weekendzie patrzę w monitor

... i póki co za to mi płacą.
piątkowa i sobotnia działka usłana słońcem i towarzystwem rodzeństwa.
cieszę się, że ten albinos, który ze mną był jest moją siostrą. cieszę się, że właśnie na tę istotę padło. wspaniała młoda kobieta. kurcze, dobrze mieć siostrę, choćby młodszą, polecam z całego serca, z każdego zakątka do którego swoją siostrę zabrałam. skąd te emocjonalności? ech... z placu boju. dwa dni szlifowałyśmy szalówkę do naszej remontowanej wiejskiej chaty. łatwo nie było, ale jak dobrze móc się dzielić z tak bliską i dzielną osobą. pasjonuje mnie patrzenie na nią, jak z czasem się zmienia z dziecka przez latorośl no i kobietkę. między nami 12lat różnicy. aż tyle i czasem tylko tyle. nie zawsze się zgadzamy, sielanki się zdarzają, ot co. jesteśmy wobec siebie bezwstydne w dobrym znaczeniu tego słowa, ufamy sobie na tyle, że cokolwiek się dzieje wiadomo, że ona będzie. ta druga, kochana bezwarunkowo. już dawno nie spędziłyśmy ze sobą tyle czasu i tak intymnie jak na tym słońcu przy struganiu desek.
I wieczór był fajny, chociaż przyznam się, że kiedy doświadczałam prostych i dobrych emocji byłam nieco podejrzliwa. zazwyczaj jak brat jest z nami panuje zawierucha nerwów i ton pretensji. mimo, że piątek był nieco napięty, to już wieczór rodzinny. o zgrozo, tak tak rodzinny... ostatnio brat zmienił do mnie nieco nastawienie, stara się nie atakować na "dzień dobry". mówię na głos o tabletkach, o swoim wariactwie, o tym że zaczynam się czuć stabilniej i inaczej odbieram wiele rzeczy. w sumie jestem spokojniejsza, a z pewnością bardziej zrównoważona. jak dobrze, że są "różowe" proszki - ten twardy gips co chroni obwody nerwowe.  za krucha na swoją wrażliwość... takie oto zdanie ostatnio przeczytałam. 
wieczór spędziliśmy na ogniskowych pogaduchach i czosnkowej kiełbasie ;) przed snem jeszcze scrabble i karty. można powiedzieć rodzinna sielanka. z niepokojem patrzyłam na to całe zjawisko. mogłoby tak zostać, tyle że trzeba by było odłożyć broń jaką zwykłam ze sobą nosić, bo u nas w domu panował wieczny stan wojenny i wojny podjazdowe. zawsze coś ktoś miał z tyłu głowy. notoryczne napięcie i pogoń w załatwianiu spraw. pogoń za uszczęśliwianiem na siłę tego czy tej. naprawianie, układanie, przekonywanie a wreszcie wymuszanie. każdy zajmował się wszystkim i wszystkimi tylko nie sobą. pomieszanie ról. choćby brat - nie bratem a despotycznym ojcem i nieczułym mężem wobec naszej mamy. a i ja zaplątana byłam w rywalizację i zabieganie o względy mamy. wrrr... ostatnio jestem tak blisko mojej mamy i to bez wymuszania. powiedziałam jej ostatnio, że nie może się stać nic złego, bo tak naprawdę dopiero mam swoją mamę. i była to czysta prawda. najczulej mnie utuliła i wycałowałyśmy się. bardzo to ważne żeby czuć matczyną bliskość i ciepło, niezależnie od wieku.
niedziela była zrywem porządkowym w mieszkaniu pod wynajem. malowanko, szorowanko, pranko, naprawianko... uff... wszystko na akord. udało się. mama wróciła od babci. zauważyłam coś dziwnego, jakby ona była zapalnym pierwiastkiem. nie to żeby powodowała kłótnie, nie. na ten przykład inicjuje u brata niezdrową rywalizację, jakby notorycznie starał się być na baczność i wykazywać przed mamą. a że nerwy mu często puszczają, przypomina to dyżur klawisza. ciężko mi o sobie powiedzieć, w którą stronę ja przeginam, bo nie widzę siebie z boku, wiadomo o wszystkich wokół łatwiej niż o sobie się wypowiedzieć. wniosek jeden - bardzo nam wszystkim na mamie i rodzinie zależy, tylko nie potrafimy spokojnie tego okazywać. tak dużo w tych zależnościach jest nerwowych reakcji, za mało zwykłego ciepła.
aha, słusznie mam zapisane w nagłówku, że piszę tu wszystko, myślę na głos żeby się nie zgubić w zakamarkach głowy pokręconej.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
o czym to ja staram się nie pisać. o byłym. wrócił ze szkolenia . spotkaliśmy się na chwilę. ech... szkoda gadać. rozpłakałam się kiedy na przywitanie mnie przytulił.
dlatego tak ciężko mi było od niego odejść. przez lata był jedyną osobą, która zastępowała mi ciepło rodzinne. a poza tym prowadziliśmy "partnerskie życie", nie do końca nam się udawało. no, to dopiero orzech do zgryzienia. o co w tej relacji chodzi, kim ja tu byłam. jestem? chcę wyrosnąć z tych przymałych przedszkolnych rajstop. tak właśnie czuję własne ograniczenia emocjonalne.i nie chcę już w moim życiu mataczenia.tak bardzo tym rozdziałem się brzydzę.

sobota, 4 sierpnia 2012

tak trudno unieść tęsknotę za Tobą

w krzątaninie codziennych zajęć, w miejscach nam wspólnych, pośród przedmiotów jakie trzymałeś w dłoni, w odbiciu moich oczu bo masz dokładnie takie same.
mój drogi wiele bym dała żeby otworzyć drzwi i spytać "dlaczego tak długo..." wtulić się i  poczuć brak tchu, zawsze tak szczerze i mocno mnie tuliłeś. trudno się pogodzić z Twoją nieobecnością.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

piątek, 3 sierpnia 2012

"szybkie to nasze życie ...

...ciężko się nie zgubić, niestety."
zaczęłam dzień od rozmowy z koleżanką. coraz trudniej wytłumaczyć swoje dziwaczne zachowania bliskim bez wywalania prawdy o sobie. ale to dobrze, bo ćwiczę się w chodzeniu bez maski przyzwoitości i życiowego ogarnięcia. mam dość udawania. niech ocenia kto chce i jak chce. nie trzeba się mnie bać, więc nie powinnam się wstydzić, że jestem człowiekiem co czasem nabije innym guza, czasem sobie.
Trudno sobie radzić zostając. pewnie niczego nowego nie odkrywam. łatwiej jest odchodzić, chociaż i tu pojawiają się decyzje o pozostawieniu drugiej, dotychczas bliskiej osoby w potrzebie, skazanie na trudne chwile, na porzucenie. jeszcze trudniej jest jednak żyć w trójkącie, w którym jest się porzuconą i zostawia się.  trójkąt, figura geometrycznie czasowo zmienna mam nadzieję.
odejść od mężczyzny, z którym już nie byłam szczęśliwa i któremu już szczęścia nie dawałam - tego nie potrafiłam zrobić konsekwentnie. wiele straciłam, skrzywdziłam kogoś kto zaczął mi być bliski jak nikt przedtem. bałam się tego kroku, odwrócenia się od wcześniejszego związku, który był wieloletnim wspólnym wzrastaniem a w którym też i karleć nam przyszło pod przykrywką wypracowanych pozorów, krzywdzącej ciszy i wrzasków pretensji.
bałam się skorzystania z uczucia, któremu opierając się nie mogłam się oprzeć a którego nie przyjęłam.  czuję, że z dnia na dzień jestem bliższa temu by się temu wprost przyglądać, zacząć o tym myśleć na głos, mówić, zmierzyć się. nie potrafię nazwać, nie rozumiem, ale jakaś część we mnie wciąż to przeżywa. te osiem lat bycia razem. ta część mnie, którą ostatnie lata karano milczeniem, która zamilkła zagryzając w sobie porażki, która nauczyła się żyć na dywanie pod który podmiata się niedokończone rozmowy, problemy i to, że boli i nie jest szczęśliwa.
nigdzie nie biegam ostatnio. nie pozwalam sobie na żaden desperacki ruch poza tabletką uspokajającą. poza obudzeniem kobiety, obudził zagrzebane tęsknoty, nieco pasji przypomniał, a przede wszystkim obudził mnie. zdałam sobie sprawę z części ograniczeń w jakich tyle czasu tkwiłam.
dlaczego? nie wiem, cicha zgoda - wygoda. teraz chcę popracować nad sobą  by już się nie wieszać nikomu na szyję, nie czekać ze swoim życiem przepuszczając wszystkich przed sobą a potem żyć pretensją że zostałam. nie chcę tak żyć.
powiem szczerze, boję się że tylko na tyle mnie stać. ale postaram się, a może już się staram.

czwartek, 2 sierpnia 2012

pojawia się potrzeba zmian

... zmienia się wokół czy tego chcę czy nie, wiem. zapach dojrzałego lata wrócił na szczęście, a już chwilami wydawała się zapowiadać w powietrzu jesienna nuta. zaczynam podglądać rówieśników i życie wokół nich. nie ograniczam się przy tym do ankietowania z podstawowej jednostki społecznej jaką jest rodzina - ma/nie ma. wstyd ale skorupa spękała i dziurami podglądam czym inni ludzie żyją.
jakbym godziła się ze świadomością, że mój pęd ku realizacji życiowych planów na nic się zdał do tej pory i na niewiele może zdać. zaczęłam mieć dość własnego marginesu i ograniczeń, światka ciasnego który sobie stworzyłam i którego dawno nie otwierałam. zaczynam czuć wewnętrzny przymus ruszenia się, poruszenia raczej. nie mówię o rewolucjach, zmianach - to za duże słowa. mówię o kapitulacji i wyjściu do ludzi. tylko co ja mam im powiedzieć tymi przerażonymi oczyma.
zaczynam formułować chcenia i ciągnące się za nimi bojaźnie.
i wciąż noszę pustkę po nim, boli i dławi.gdyby stanął przede mną spytałabym "czemu tak długo".

środa, 1 sierpnia 2012

początek sierpnia '12

moja życiowa kreskówka trwa.
wczoraj odebrałam numerek zawodowych kwalifikacji. jest numerek i co dalej. z pytaniem zwracam się do wujka google. z początku pouczanie a potem oferty pracy - nie znaleziono w bazie, raz za razem. a miało być pięknie a wyszło jak zwykle. trafia cholera, frustracja,desperacja, demotywacja. ok, poczytajmy dalej... takich pytań się nie stawia jak widzę. Ale zakładam, że wujek dobry i cierpliwy, spytam go inaczej: "po chuj mi te uprawnienia". na pierwszym miejscu niejaki Marek R."na chuj mi kurwa twoje kwiaty, na chuj mi kurwa twoje łzy... twoja pasta"... ale co z tym papierem, poza standardową odpowiedzią gdzież to można go sobie nie wsadzić. żesz...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
a co poza tym się dzieje?  powoli zaczyna się kołatać w głowie, że może go nigdy nie było, niedowierzanie w tę całą historię, której drapieżnym pionkiem byłam. mechanizm wyparcia? skutek leków? kolejny etap? nie wiem, nie wiem, niewiele wiem. dobrze, że przy mnie nikogo na co dzień nie ma, bo gryzłabym, a z drugiej strony ciężko wytrzymać samej ze sobą.
mój były dzwonił wczoraj ze zgrupowania, które prowadzi. pytał o zdrówko. w dupę wsadź sobie tę troskę. powiedziałam, że wolę nie rozmawiać o tym przez telefon, czuję się źle, pusto, mam huśtawki nastrojowe od maligny po złość i agresję. wiem, bo czuje jak zaciskam zęby, żeby nie wybuchnąć. "prosiłam żebyś przeczytał przed wyjazdem o tym schorzeniu, mówiłam jak ważne jest to dla mnie", "wiesz, że nie miałem czasu na nic", ja -wrrrr.... "podawałam wydrukowane kartki żebyś przeczytał w pociągu, 6 godzin drogi to trochę czasu", cisza. "nie pytaj mnie teraz o to, bo trudno mi się o tym rozmawia tak z doskoku. nie, nie złoszczę się, nie mam pretensji, nie chcę generować niepotrzebnych stresów. jak to mówisz każdy jest dorosły. co u ciebie?". tak to wyglądało. właściwie, to obecnie dziwnie przyglądam mu się z innej perspektywy, jakbym w bucie szukała wady, która natarła mi odcisk na podbiciu stopy.
pytam siebie raczej dlaczego nie udało mi zerwać tych więzi wcześniej, z czym ja zwlekałam, dlaczego mój stan umysłu to było jakieś notoryczne oczekiwanie na tego człowieka. podsycane złudzeniami i projekcją na jego temat. chyba co raz więcej faktów do mnie dociera. wiele obrazów się pojawia i dziwię się wszystkiemu.
wraca pod koniec tygodnia i nie potrafię się pozbyć z głowy myśli, że bardzo przeszkadza mi myśl o jego obecności w sąsiednim bloku, o jego telefonach w których wyczuwa się oczekiwanie. czuję się brudna przez to jak bardzo brak konsekwencji wpłynął na bieg wydarzeń. staram się nie szukać jednak kozła ofiarnego, to byłby błąd. raczej przyglądam się poplątanemu myśleniu jaki był w mojej głowie przez tą zamotaną sytuację.
czy to prochy czy to ja. ja, która nie wie co z życiem zrobić, ja rozsypana, w pół kroku, pół słowa. dziwny stan zawieszenia mam w głowie, rzeczywistość - znaczy okoliczności, w których mam podniesione powieki, jest raczej abstrakcyjna i absurdalna. nie potrafię się w niej znaleźć, nie czuję się z nią związana. raczej rozwarstwia się jak namoknięta płyta wiórowa i zabija się brudem, który jest konsekwencjami codziennych ruchów.