wtorek, 31 lipca 2012

koniec lipca '12

kreska do kreski składam dzień. dziś o 17-stej rozdanie uprawnień do czegoś tam. zrobiłabym pijatykę, ale uwiązana jestem działką. już się cieszę, że Nika do mnie przyjedzie.
pusto mi i boli. tyle razy pytał "czy ty tego naprawdę chcesz, stać się obojętna"
ta głupia krowa na dachu to jednak ja.

poniedziałek, 30 lipca 2012

żyję

jestem. przetrwałam piątek, chociaż było trudno. obrazek? rozmowa z siostrą:
"WIESZ, jak tylko przyjedziesz i sie spotkamy chcę żebyś mnie wzięła jak dziecko na kolana i utuliła, da się? kocham moją młodszą siostrę na pomarańczowo". "Kochanie utulę Cię najmocniej jak umiem, obiecuje. Kocham Cię. jestem w parku z psem kumpeli. strasznie chciałabym mieć kiedyś psa, ale dopiero jak będę żyć z K. na jednych metrach". "mam nadzieję, że marzenia ci się spełnią, że będziesz mądrzejsza ode mnie w stosunku do ludzi i życia, już jesteś"."słabo mi to wychodzi, ale staram się". "strasznie się czuję. nic to, nie chcę o tym, bo nachodzi mnie odruch wymiotny. wywraca mnie na lewą stronę. wczoraj, jak dzwoniłaś ... 
dokopałam sobie w miękki brzuszek. ostatni raz. nie mam złudzeń." "nie ułatwiasz sobie. niezłe mam wyczucie. nie kładź sobie kamieni pod nogi na siłę". "po tym pogrzebie pomyślałam, że życia szkoda, smutek mnie dobił a propos krótkiego życia i tego, że chcę z nim być. ale on mi powiedział krótko, że nie interesuje go moje życie i moje problemy, skopałam sobie łeb. łudziłam się, że może jak dałam mu spokój to myślał o mnie". "to rozumiem, ale dobrze wiesz ze to nie jest rozwiązanie. daj sobie czasu, czasu i jeszcze raz czasu..", "on powiedział, że nie myśli i robi wszystko żeby do tej przeszłości nie wracać", "skoro nie myśli, to i Ty przestań. zmuś się do tego, potem będzie łatwiej". "i żebym usunęła się z jego życia bezwzględnie, żebym miała na uwadze, że on ma ze sobą sporo pracy w swoim życiu i tylko jego własne życie go interesuje, nic więcej. zmuszam się, ale przeszłam szok, po prostu długotrwałe porażenie prądem". "jesteś bardzo silna, weź 3 głębokie oddechy.  jasne, rozumiem. szkoda Twoich nerwów i łez. jeszcze tego będzie żałował". "pytałam jak on sobie poradził z uczuciem, chociaż wiem, że od kiedy go odpychałam to przy mnie przeszedł fazy odejścia. a on, że dobrze ma dobrane leki, więc pytam czy ten schiz na moim punkcie to była choroba? to, że go pokochałam, to uległam jego objawom?"
tak właśnie wyglądała ta forma przetrwalnikowa. -------------------------------------------------------------------------------------------------
sobota pracowita na działce z zadartą głową. malowanie sufitów i dużo myśli dużo spokojniejszych o tym co wokół mnie teraz, co było... dopiero zaczęłam sobie uzmysławiać do jakiego stanu się doprowadziłam. może dobrze, że się obudziliśmy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
niedziela pracowita, spędzona w mieszkaniu. myśli nie dawały spokoju. z rana wpadałam w dół i wisiałam w tym letargu do południa. potem powoli zaczęłam usuwać rzeczy ze swojej drogi, zaczęło to przypominać sprzątanie i rzeczywiście, przeszło w szaleństwo domywania wszystkiego łącznie z oknami. program był raczej minimum, żadne tam wiosenne porządki, raczej wydrapywanie dziur widokowych. mycie szyb żeby światło wpadło na podłogę. mycie podłogi, żeby stopy nie filcowały się na niej. no i w głowie dalej przerabiałam dane. dużo myślałam, w wielu kierunkach na raz. no i padłam zmęczona do łóżka.
były wrócił z morza, o północy rozległ się dzwonek do drzwi. ledwo żywy człowiek z podróży, który ostatnie dwa tygodnie raz na jakiś czas telefonował opowiadając o półwyspach, cieśninach, morświnach, nocy polarnej. było to jak pocztówka od wuja Mata z podróży. dostałam miłą niespodziankę - śmieszny fartuch kuchenny do mojej kolekcji i korek do butelki ze ślicznym krzyżem celtyckim. lubię dostawać podarki, oj lubię jak dziecko.
z tą znajomością również mam niepoukładane, czas najwyższy będzie i tę zasłonę zedrzeć. upadnie ostatni bastion. co przede mną? nie wiem, wciąż jestem w ciemnym pokoju i zaczepiam się jak widać.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
poniedziałek. po pracy uzupełniłam wcześniejszy post a potem pojechałam do mamy i siostry. dobrze, że w końcu kotary opadają i mogę bezwstydnie mówić z rodziną o tym kim jestem, jaka jestem, co zrobiłam, co chcę zrobić. dobrze, że mam w końcu mamę też i dla siebie. bo powiem w sekrecie, że dobrze mieć w mamie mamę. już z nią nie walczę, opieram się i staram się być oparciem.

piątek, 27 lipca 2012

po wszystkim, trzeba sie z tym pogodzić

o żesz... go kur... piątek. siedzę w robocie, głowa stłuczona wczorajszymi wydarzeniami. tak, złudzenia prowadzą na manowce i ciągnął w dół. mi widać było mało, więc doprawiłam się. wczoraj już nie miałam siły sobie tu wpisać ani słowa. kiedy wróciłam zległam pod kocem, trzęsąc się z emocji a potem pi... tępy jęk w głowie i zasnęłam. w momentach stresu zapowietrza mi się ucho i niewiele słyszę. tu i teraz siedzę przy biurku. muszę coś przekreślić i wrócę, bo muszę to wylać z siebie.
--------------------------------------------------------------------------------
poniedziałek, wróciłam by uzupełnić wpis o czwartkowym z nim spotkaniu. czwartek, dzień pogrzebu w mojej rodzinie. wyjazd za miasto. rodzina bliższa i dalsza. każdy takie spotkania zna, kiedy znów po dłuższym czasie staramy się nadrobić zaległości w kontaktach rodzinnych. każdy ma swoje życie odmierzane centymetrami rosnących dzieci, narodzinami, chorobami, zgonami, rozwodami i innymi milowymi krokami. serce mi ścisnął żal z powodu mijającego czasu, na który byłam dotąd ślepa. kiedy on mi to wykrzykiwał w twarz, że "czas zacząć być ze sobą normalnie", to jakby mówił do kogoś innego. teraz kiedy go nie ma wszystko popękało i zsypało się. chciałam krzyczeć - jestem tu, wszystko jest możliwe, obudziłam się. miałeś być wiecznie. kiedy działy się ze mną straszne rzeczy i rozmawiałeś ze mną zwracając uwagę, mówiłeś pod koniec wywodu "nie zmienia to moich do ciebie uczuć, to nie tak. kocham cię, ale musimy coś wypracować, bo mi jest bardzo ciężko w tej sytuacji." zmieniło, miało nie zmienić. tej próby nie wytrzymało.
droga powrotna była jak to spuszczanie trumny w dół. ale ja tu jestem! wypuśćcie mnie, nie sypcie ziemi na to pudło. pomyłka. straszna pomyłkaaa....

w domu z każdą chwilą cisza była coraz pełniejsza. parne i ciepłe powietrze stało nieruchomo. wzięłam telefon i napisałam do niego: "dziś miałam pogrzeb w rodzinie. proszę przyjdź do mnie."
Jadąc odebrałam telefon od siostry. "dzieje się coś złego, mów", "nie, nic złego, porozmawiajmy za dwie godziny, prowadzę. uspokajam cię, że teraz nic złego się nie dzieje."
Wypatrzyłam go na ulicy, jak zwykle mnie nie zauważył. chciałam odruchowo go zawołać, głos ugrzązł mi w gardle, zdławiłam. wyglądał dobrze, na spokojnego i zdecydowanego. szedł wyprostowany.
Zaparkowałam i w jednym momencie weszliśmy w alejkę. Ileż to razy wspólnie chodziliśmy parkowymi alejkami. Chciałam tak jak kiedyś, spokojnie i do siebie, ku sobie.
całego spotkania oczywiście nie pamiętam, strzępy jedynie i całokształt tej piekielnej kuli.
"co ja mam zrobić z tym uczuciem?" - pękło, rozpłakałam się a środku był przeraźliwy jęk z żalu. "jakim uczuciem? to była patologia, to była choroba i potrzebny jest czas żeby się wyleczyć, nie rozumiesz? znam się trochę na tym, wiem że przynajmniej pół roku zajmują pewne procesy. ale najważniejsze jest leczenie"...
 "jak TY sobie z tym tak szybko poradziłeś?"
... "zrozum, że już mnie z tobą nic nie łączy. interesuje mnie moje własne życie. ja mam wystarczająco dużo własnych problemów, z którymi muszę sobie radzić.byłoby dla ciebie dobrze żebyś jak najszybciej ułożyła sobie zdrowy związek. ja podobnie jak ty nie jestem w stanie znieść obok drugiego wariata".
odwróciłam się, za mną rósł krzak, wtuliłam w niego twarz trzymaną w ciężkiej chustce. to było straszne. nie wiem ile czasu tak wyłam z żalu. w pewnym momencie miałam dość i skupiłam się na złapaniu równowagi, uspokojeniu oddechu. Nie mogę niżej upaść, dość pastwienia się nad sobą.
wróciłam do domu. jak, kiedy? nie pamiętam. pamiętam pisk ... pustkę, miękki koc na sobie.

czwartek, 26 lipca 2012

spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą

niby wszyscy o tym wiemy, ale zawsze jest coś, co zamiast przybliżać bliskość odsuwa w czasie na kiedyś. to kiedyś załamuje się kiedy słyszymy o terminie pogrzebu. dziś właśnie żegnamy się z siostrą mojego dziadka. bohaterowie dzieciństwa odchodzą na cmentarz. można się nie zgadzać ale to fakt, rzeczy osobiste stają w bezruchu w miejscach, gdzie zostawiła je ręka, której już nie ma. można je trącać, można zbierać ale już nigdy nie przetną powietrza w znanym nam ruchu. szczotka nie rozczesze włosów, którymi się zabijała, łyżka nie muśnie tych ust i nie stuknie o talerz niezgrabnie. spieszmy się, póki jest komu odpowiadać na pytania. póki ciepło w nich.
potem zostaje pielęgnować pamięć, nosić blisko serca i tęsknić po stracie.
mówiliśmy o Niej ciocia Tedzia. mieszkała dwa domy dalej od dziadka. typ wiejskiej gospodyni, zapracowanej, zapieczonej w sobie, razowej. taka co zadawała konkretne pytania, pokrzykiwała machając kijem, kiedy tylko złapała nas - dzieci biegające w zbożu albo wspinające się na piękny sędziwy kasztan przy drodze. wiecznie przywoływała do porządku kiwając z dezaprobatą palcem.
ale też pamiętam jej śmiech, który marszczył zmarszczki twarzy, odchylał głowę do tyłu, krztusił i wyciskał łzy. ocierała wtedy twarz spracowanymi dłońmi. czasem kiedy letnie słońce zachodziło czerwienią za horyzont wychodziła na ulicę, opierała się o bramę i patrzyła w ciszy w dal, jej błękitno-szare oczy szkliły się wzruszeniem na piękno tego świata.
pamiętam jak do mojej mamy mówiła o nas "żałuję ich, sieroty". nie zgadzałam się z tym nie do końca rozumiejąc. wypytywała często o mojego ojca, który nas zostawił. krytykowała.
chodziła zdecydowanym krokiem, po drogach, po podwórzu. kobieta o dobrym sercu i niełatwym życiu usnęła we wtorek. można wierzyć, że poszła w dalszą drogę ale z pewnością zaznała już spokoju od chorób, bólu i wózka.

środa, 25 lipca 2012

staram się pracować

oj .... moja wydajność w pracy jest słabiutka. od tego poniedziałku starałam się wziąć w garść, ale słabiutko. niewiele do mnie dociera, słabo kojarzę. naraz jestem drobiazgowa przesadnie a potem wszystko umyka i siedzę z ręką w nocniku. nic to, powolutku, nie szarżujmy. małymi odcinkami.
szef z początku, kiedy przychodziłam opuchnięta do pracy starał się nie nękać mnie niczym. potem zaczął dawać robótki na rozruszanie. teraz mam popchnąć kolosa. a siłki brak.
nie mówię już o tym, że to resztówki ze zleceń i nie wiadomo co i jak dalej. ale coś tam podrzuca nikczemnego. ale jak tu się skupić na pracy skoro wpadam to w amok to w osowiałość.

promyczek 2

Cześć Szpilko.
Dziękuję za uśmiechy. Ostatnimi czasy jest na nie deficyt... szkoda. Również cierpię na ich brak. Życiowa reforma to może trochę przesada. Staram się po prostu coś zmienić w sobie i wokół siebie. Stałem się troszkę zgorzkniały chyba, brak mi energii i tzw pozytywnego myślenia. Moje dotychczasowe życie to głównie praca, która pomimo wysiłków nie przynosi wymiernych rezultatów. Brak mi czasu na rodzinę na rozrywkę na odpoczynek... Wyjechałem do Kanady żeby trochę pomyśleć, ułożyć nowy plan. Z mojego pobytu dużych pieniędzy nie będzie ale może trochę się otrząsnę z tego cholernego marazmu... Widzę, że Twój związek zawisł na emocjonalnej wadze. To zawsze są trudne decyzje. Nie powiem Ci nic mądrego bo jeszcze się taki nie urodził, który ogarnął by głębię ludzkich uczuć. Ale pewnie i tak nie potrzebujesz doradców... Dziękuję Ci za ciepłe słowa. Mi również zależy na utrzymaniu z Tobą kontaktu. Fajnie będzie się znowu spotkać i pogadać, pośmiać się i popić... kawę oczywiście... No dobrze już idę spać dobranoc a może raczej dzień dobry. Miłego dnia i głowa do góry wszystko jeszcze przed nami... Całuję Igor

no i tyle w temacie złudzeń

nie mam wyboru, muszę zdać się na ślepy los i upływający czas. przecież sama nie do końca jestem pewna jak to będę widziała z dystansu.

wczoraj zdobyłam się na ogarnięcie mieszkania. wstyd powiedzieć, ale zaczynałam nocować w chlewie, łóżka przypominały barłogi, zlew scalał się z górą naczyń. do tej pory nie miałam siły na nic poza tępym ślepieniem się załzawionymi oczyma w ekran tv tudzież monitora. spojrzałam na ten obrazek i zapłakałam gorzko. właśnie tak wyglądam w środku. powoli zaczęłam zbierać ten bajzel. na pierwszy ogień wzięłam balkon. półżywe rośliny smutno patrzyły przekwitniętymi łbami, żółtymi liśćmi. wygłaskałam, doprowadziłam do porządku. znów to samo. ja muszę sobie dać z tym radę, nikogo więcej nie ma już. trudno się poruszać.
jak miałam nie zwariować kiedy dwa związki nałożyłam na siebie.
jedyne co mi zostaje to nie karmić się złudzeniami i żyć tak by się przed sobą już nie wstydzić.

może nie będzie źle. póki co funkcjonuję podpierając się całkiem zgranym towarzystwem.
zasypiać mi pomaga uspokajająca tabletka wspomagająca fizjologiczny sen i znosząca nadwrażliwość na serotoninę. dzień znieść pomaga mi antydepresant 150mg od dziś. ten bohater pomaga mi nie spadać zbyt nisko. a kiedy szaleństwo mnie zaczyna ponosić mam innego znajomego - środek przeciwlękowy (tego nie lubię, wysysa energię zostawiając otwarte oczy).
     wczoraj przed snem popiłam biały płatek myślą - to, żeby się wyspać i nie było jutro mrowienia na ciele, bo wchodzę na wyższą dawkę i różnie może być. przeleczę wariata, może będzie lżej. wciąż jestem sobą mam nadzieję.

poniedziałek, 23 lipca 2012

wyobraź sobie, że zawsze masz czas...

śpiewa Lech Janerka

Wyobraź sobie że zawsze masz czas
Wszystko jest dobrze i wszystko w sam raz
Wyobraź sobie że możesz tak stać
Nad głową zorze i miętowa mgła

Wyobraź sobie że zawsze masz czas
Jak duch symetrii rozpięty na drzwiach
Nikt ci nie powie jak długo ma trwać
Pogodny letarg w pół kroku do gwiazd

Wyobraź sobie że zawsze masz czas
Nie musisz jeść i nie trzeba też spać
Nie trzeba myśleć nie trzeba się bać
Nie trzeba nic tylko trzeba mieć czas

Wyobraź sobie że zawsze masz czas
I kołysz się w miętowej mgle
Jak konik morski nad malachitowym dnem

a właśnie, że nie...

mam nadzieję, że jeszcze na mojej drodze spotkam człowieka, którego uczuć będę warta i które będę potrafiła przyjąć i odwzajemnić. dziś chciałabym, żeby to był on ale może się zdarzyć inaczej.proste, prawda? zawsze mówiłam, że niewiele mi trzeba. a teraz powinnam nieco się sobą zaopiekować, dużo przeszłam. zupełnie nie wiem od czego zacząć. trudno tak żyć dla siebie. trudno mi w samej sobie dostrzec wartość. nie punktować się za dokonania, za te czy inne zadania zrealizowane.
po prostu przyznać się do siebie. do tego czarnego pokoju - przemaszerować opuszkami palców po każdym kawałku siebie, bez udawania. chyba warto nie marnować więcej czasu.
a ból po rozstaniu i tęsknota za nim i tak są we mnie, nie ważą mniej, tak samo dławią kiedy wypowiadam jego imię.

etap buntu i niezgody

poniedziałek. wzbiera we mnie złość, buntuję się i nie zgadzam na taki stan rzeczy.
czuję złość za to, że po prostu odstawiono mnie na boczny tor, nie licząc się ze mną. powoli, nie wpadając w panikę. wszystko we mnie krzyczy na niezgodę na taki stan rzeczy.
co ja mam ze sobą zrobić, pytam.
głupawa piosenka w radio mnie zamęcza "tak blisko, tak blisko, jak ja nie był ciebie nikt  tak blisko, i nie poddał twoim zmysłom jak, ja". dalej są strzępy słów, które też i do mnie trafiają. niskie, płytkie? proste to było. za proste żebym mogła pozwolić sobie przeżyć? nie wiem jeszcze zbyt wiele. póki co boli.

taka mnie naszła refleksja. psychotropami można wyleczyć, stłumić uczucia, emocje. zostaje głowa, kalkulacja? suche i wyrachowane rozumowanie? gdzie w tym miejsce na emocjonalność? a jeśli emocjonalność to objaw choroby, to jak inaczej odczuwać? wyraz niezgody rośnie.

niedziela, 22 lipca 2012

promyczek 1

oto jaką wiadomość dostałam od dobrego znajomego.
wpiszę ją tu, bo kiedyś bardzo się bałam o to jak będą wyglądały kontakty ze znajomymi, którzy przez osiem lat związku zżyli się z nami jako parą. teraz wiedzą, że żyjemy osobno. teraz wiem, że pisząc do mnie robią to ze względu na mnie.

"Cześć Szpilko.
Co słychać Słonko? Jesteś dalej w Białym? Ponieważ na Twojej tablicy jest że Ty changed Twoje miejsce zamieszkania. Jak żyjesz? Uśmiechasz się jeszcze? Mam nadzieję że tak. Zawsze pięknie się uśmiechałaś. Ja chwilowo przebywam w Kanadzie chcę troszkę zreformować mój marny żywot. Chyba zrezygnuję z projektowania, przynajmniej budynków jest coraz ciężej (a może mi się tylko tak wydaje). Pozdrawiam Cię serdecznie. Może się spotkamy w październiku (muszę w końcu odebrać dyplom!!!!!!!) Całuję I."

i co dalej...

poprzedni post pisany od dziesiątej do po piętnastej. zwlekłam się nieprzytomna z łóżka przed monitor. na dowód, że żyję zaczęłam przypominać sobie wczorajszy dzień. pisanie szło mi z trudem. bolało. to fakty. z faktami niejednokrotnie dawałam sobie radę. tym razem muszę uporać się z faktami oraz z faktami o mnie.  koniec pytań bez odpowiedzi.
a co ze mną? czuję się tak jak zazwyczaj w związkach (choć było ich niewiele) i po nich. "ona sobie poradzi". no i ona musiała być silna, zacisnąć zęby i sobie radzić. uzbrojona wychylała czasem nos ze swojej zbroi. a na pieszczotę delikatnym piórkiem reagowała kichnięciem, że aż świat dudnił u podstaw.
nie wiem co ze sobą zrobić tak na prawdę. nie wiem czego chcę i gdzie iść. liczę, że natura jest mądrzejsza ode mnie i zostałam jednak wyposażona w pewne mechanizmy chroniące przed autodestrukcją.
jak widać z całą determinacją opieram się próbom zamiatania problemów pod dywan. to będzie dla mnie ważny okres w życiu.
i teraz mogę powiedzieć z całą pewnością, że nie do końca jestem sama. z głębokich letargów wyrywają mnie telefony osób, którym na mnie zależy. i gdyby to była gala oskarowa podziękowałabym w szczególności Nice, Siostrze Madzi, Lonie a także Mamie, Grażce i jeszcze troszkę bratu za to, że są i są wyrazem na to, że byłam i świat się wcale nie kończy. teraz to raczej dla mnie gorzkie stwierdzenie, bo czuję jego krawędź pod palcami. jak to Nika mówiła "będziesz przez jakiś czas w ciemnym pokoju, poznasz jego każdy metr, każdą wypukłość i krawędź zanim otworzysz drzwi. za nimi będzie po prostu widno. będzie inaczej, ale uwierz, że będziesz czuła się lepiej kiedy one się otworzą. gdybym tylko mogła zrobiłabym to za ciebie, ale niestety każdy musi przez to przejść sam. jest trudno, nawet bardziej niż trudno ale potem okaże się że było warto".
no cóż, jak to mawiali starożytni rzymianie "komu w drogę temu buty na nogi".

nie wiem gdzie, co i w którą stronę. cała jestem popruta i zaniedbana. ale tym razem nie udaję że jest inaczej. oto ja, przed którą uciekałam nie mogąc się zdobyć na rozstanie z każdym dawnym mężczyzną.
jestem ciekawa siebie na miesiąc styczeń 2013r. jaka będę i co zrobić mi się uda ze sobą i dla siebie przez pół roku. chcę wierzyć, że nie zmarnuję tego czasu.

niedzielny wieczór
 nieprzytomna ze zmęczenia i przesypiania dnia nie mogłam znieść myśli o sytuacji bez wyjścia, o zamknięciu w domu. zaczęłam się dusić. wywlokłam się po rower do piwnicy. park planty i koncert HOW TO JAZZ TRIO. nie pamiętam, tak szybko przyjechałam, łzy na policzkach... przysiadłam się do pary staruszek. pytlowały o zwykłym życiu, krytykowały muzykę, że niby zbyt współczesna i drażni. zadzwoniła mama. opowiedziałam jej o poprzednim wieczorze. starałam się być spokojna, ale żalu nie potrafiłam wysłowić. wróciłam grzecznie trzęsąc się na przemian z zimna i wrażenia. porysowane drzwi zdezaktualizowały się.
szybko tabletka na napad lęku. spacer z psem. tabletka na sen, żebym nie zrywała się po nocy zlana potem, żeby nie wykrzykiwać jego imienia do zdarcia gardła. sen, sen... i zapuchnięte oczy nad ranem.

godzina zero

co mam napisać kiedy palce i całe ciało odrętwiałe. nie mogłam zwlec się z łóżka, najchętniej bym się nie podnosiła. chemia mnie podniosła. tabletka na sen przestała działać i oczy się otworzyły. mózg zaczął pracować i nie pozwolił zamknąć powiek. stało się. wszystko się dopełniło.
wczoraj wróciłam z działki znacznie wcześniej. starałam się zdążyć przed koncertami "pozytywne wibracje". te nazwy są czasem dalece ironiczne w stosunku do sytuacji, jaki mają miejsce w życiu ludzi. może kiedyś inaczej spojrzę na to, może nie.
byłam z powrotem w mieście wcześniej niż zwykle. po godzinie szesnastej jeździłam rowerem po miejskich placach.
nic, pusto. wróciłam do bramy, impreza powoli się zaczynała. podjechał do mnie mężczyzna, może niejaki Grzegorz, może tylko znajomy z widzenia. opowiedział o wczorajszych koncertach, pożyczył miłego wieczoru. ruszyłam dalej. zatrzymało mnie dwóch mężczyzn, przeprosili za zaczepkę. jeden powiedział, że musiałam to usłyszeć "pięknie pani wygląda w tej bluzce, z daleka przyciągnęła pani moją uwagę". podziękowałam wymuszonym uśmiechem. przecież to teraz nie ważne. to dla Niego chcę wyglądać pięknie. to dla niego moja kobiecość się obudziła. że bez niego czuję się jak naga latarnia, płonąca ze wstydu.
miałam dość tych podchodów, tego mataczenia. chciałam się z tym zmierzyć, przestać uciekać, chować się. nawet nie chodziło o ukaranie lecz o zmierzenie się z tym kim się stałam a kim nie chcę dłużej być, kim gardzę. mimo śmieszności, mimo wstydu. te pojęcia nie do końca są na miarę.
jeszcze raz pojechałam miejskimi placami, drogami jezdnymi, pieszo-jezdnymi, rowerowymi i pieszymi.
...
zostałam sama z oczyma pełnymi łez.
wsiadłam na rower.

piątek, 20 lipca 2012

trudno się pogodzić

- trudno oswoić z myślą, że nie wróci wspólny czas.
budzę się z tymi myślami i z trudem je co dzień ze sobą dźwigam.
czuję niechęć do siebie.
ale i z niego nie zdejmuję win.

Leczę się. dziś wróciłam do 75mg. już drugi dzień po pracy śpię bez umiaru. przychodzę do domu, pies, jedzenie (tak, zaczęłam jeść) i ciepły koc. jedyne towarzystwo to tv. ludzkie głosy wokół, jak najmniej muzyki, bo budzi tęsknoty za nim. potem budzą mnie telefony od przyjaciół, rodziny. dobrze, że dzwonią. mówię im co się dzieje, wysłuchuję ichszych spraw. życie, namacalne toczy się, nie stawiam oporu, staram się nie wycofać za daleko.
potem tabletka, która pozwoli mi ze snu korzystać i lepiej leki przyswajać. zanim ją dostałam zrywałam się co dwie godziny na godzinę wyrzutów sumienia, histerii z powodu przeżywania każdej ze scen bliskości. jeszcze nie potrafię o tym pisać, jeszcze nie czas sięgać po listy i słowa, jaszcze nie. może przyjdzie, ale nie teraz, bo wystarczy mi emocjonalnego szaleństwa. trzeba mieć nieco umiaru w katowaniu siebie.
chcę umieć sobie pozwalać żyć po ludzku, bez karania siebie za czucie, za odczuwanie. dlatego się leczę. by spokojnie żyć.
swego czasu zadawano mi wciąż pytanie "za co ty siebie tak nienawidzisz, czego się boisz. musisz eis ze sobą spotkać i spojrzeć na to coś. może okazać się, że nie ma powodu by siebie nienawidzić". głupia/niegłupia baba, nie widziała głębokiego problemu. pytała beznamiętnie, tłumaczyła moje stany. pomyliła się. pomyliła i ostatnio kiedy jej mówiłam o sobie chwyciła twarz swoją w dłonie w geście rezygnacji. ja głupia, bo nie poszłam jej wskazówkami, nie spojrzałam na siebie. bezmyślnie brnęłam za instynktem, chociaż wiedziałam, że sytuacja przerasta wszystko dookoła. przerosła. nic ludzkiego z tego mataczenia nie mogło wyniknąć. wiedziałam o tym, na co ja liczyłam?

staram się chodzić do pracy, nie wypaść z życia namacalnego. mimo, że jestem do niczego. lekarz chciał mi dać zwolnienie. nie wzięłam.
czas i spokój by dojść na spokojnie do tego co ważne, czego pragnę. czas by pokończyć niezakończone. właśnie nieumiejętność zamykania rozdziałów w życiu doprowadziła mnie tu gdzie jestem. brak konsekwencji w działaniu, brak decyzji. nie potrafiłam, bo sama nie wiedziałam czego chcę. dużo mi za tę nieumiejętność przyszło zapłacić. dużo innym kazałam zapłacić.

http://portal.abczdrowie.pl/rozstanie

czwartek, 19 lipca 2012

ciekawość stopniowaniem piekieł

mawia się, że "ciekawość pierwszym stopniem do piekła".
- stopnie - schody, schody do góry;
- stopnie - jednostki miar wielkości, rozmiaru, zasięgu;
- stopnie - jako ocena postępów;
- stopień jako część, wykładnik procesu stanowiącego całość;
i wreszcie stopniowanie przymiotnika lub przysłówka umożliwiające porównywanie wielkości udręki. a ciekawość? co kiedy nie jest wyrazem woli ani zamierzenia. co kiedy nie z ciekawości a ślepego lgnięcia niepohamowanego rozsądkiem. co kiedy nie liczymy się z konsekwencjami, za to hamulcem są wewnętrzne blokady i napięcia. oto piekielnej tragedii przepis.

stała się zatem. a we mnie sprzeciw. sprzeciw teraz na nic bo w puste powietrze wokół.
można powiedzieć by czas dokonał reszty. z ciekawości? nie ma we mnie ciekawości, piekielny niespokój.

środa, 18 lipca 2012

no i ...

nie chcę sama w tym tkwić. Nie wiem co teraz, nie wiem co dalej. jestem sama. pogubiłam się. dużo straciłam. nie chcę aranżować życia na siłę, nie chcę wymuszać. puszczam wodze. teraz muszę się wyciszyć i pozbierać. mleko się rozlało. muszę zacząć używać czasu przeszłego. nie godzę się jeszcze na to do końca. jak to mówią nadzieja umiera ostatnia.

wtorek, 17 lipca 2012

bezsenność

od godz. 03:03 nie śpię ... dręczą mnie wyrzuty sumienia i żal.
wszystkie emocje, które przeżywał na raty tąpnęły mną na raz.

poniedziałek, 16 lipca 2012

chińska wróżba

 "Jeśli chcesz oglądać tęczę, musisz dzielnie znieść deszcz"
staram się.
starania swoje podpieram od dziś 75mg wspomagania, które mi pomaga się wyciszyć, ukierunkować.
dobrze, że farmakologia się rozwija dla wspomagania w cierpieniu, które szumem wypełnia uszy.
     kolega z pracy wrócił z urlopu. ponoć bardzo wychudłam. fakt, gdyby nie pasek spodnie plątałyby mi się w kolanach. nadal boli strata. Gdyby tak móc czas cofnąć, cofnęłabym.
staram się skupić na pracy. na prostych czynnościach, muszę przyznać że z trudem mi to idzie. ale poprzedni tydzień był dużo gorszy, był smugą gęstą, przez którą nie było w stanie przebić się nic. teraz słyszę.
     więc ten mój kolega z ławki opowiedział jak kiedyś się rozstał z kobietą i wpadli na siebie po miesiącu i wzięli się za ręce i poszli dalej razem bez słów, w łzach wzruszenia. chciałabym żeby i mi się to przydarzyło. tymczasem muszę zdać się na płynący czas. to dopiero dla mnie niepewność! pozwolić by sprawy się działy, emocje przelewały, bez gwarancji, bez scenariusza. nie mam siły i nie chcę zapychać się niczym, jak to zwykłam robić.
...
chciałabym takie szanse potrafić wykorzystywać. piszę jak mała dziewczynka. czuję się tak czasem mimo trzydziestu sześciu lat - mała stara. udawana dorosłość obcowania z dorosłymi, rzadko wprost odczuwana bliskość. to wszystko mam nadzieję będzie za mną za jakiś czas. dużo pracy mnie czeka i nie chcę zmarnować czasu. nie chcę już usłyszeć, że kojarzę się ze śmiercią.
nie chcę być powodem bólu i trosk. nie jestem nikim specjalnym. chcę przemóc się i wyrażać zwykłe emocje, chcę sobie na to pozwalać. nie natarczywie zlewać się na głowy. chcę je przeżywać i uświadamiać je sobie. to ludzkie. póki co nazywam je na głos, oswajam się z nimi, wsłuchuję w siebie.
nawet na spacerze z białym psem chodzę i mówię do niej, nazywam jej zachowania i mówię co we mnie budzą. i słońce, w które nie mogę jeszcze patrzeć prosto bez przymrużenia oczu, wisiało na niebie dziś. a jednak świat się nie kończy. to proces wzrastania. chcę by się toczył, mimo mojego bólu i żalu za błędy, może uda mi się je sobie wybaczyć i już ich nie popełnić.
zbyt wysoką cenę przyszło mi zapłacić, nie stać mnie już na więcej.