poniedziałek, 8 października 2012

Annalena

Lubiłem twoją aksamitną yoni, Annalena, długie podróże w delcie twoich nóg.
Dążenie w górę rzeki do twego bijącego serca przez coraz dziksze prądy sycone światłem chmielu i czarnych powojów.
I naszą gwałtowność i triumfalny śmiech i pośpieszne ubieranie się w środku nocy, żeby iść kamiennymi schodami górnego miasta.
Oddech wstrzymany z podziwu i ciszy, porowatość zużytych głazów i portal katedry.
Za furtką do plebanii ułamki cegieł i chwasty, w ciemności szorstki dotyk oskarpowań muru.
I później patrzenie z mostu w dół na sady kiedy pod księżycem każde drzewo osobne na swoim klęczniku, a z tajemnego wnętrza przyćmionych topoli stuka echo wodnej turbiny.
Komu opowiadamy co zdarzyło się nam na ziemi, dla kogo ustawiamy wszędzie wielkie lustra w nadziei, że napełnią się i tak zostanie?
Zawsze niepewni, czy to byliśmy ja i ty, Annalena, czy kochankowie bez imion na tabliczkach z baśniowej emalii. 
                                                                                  Czesław Miłosz

3 komentarze: