oczy szeroko otwarte, przytomna głowa. jak nie ja.
pamiętam, że zrywałam się i tej nocy. opuchnięte powieki i zaschnięte łzy świadczą, że głowa pracowała, biedulka. pierwszy raz od tamtego strasznego czwartku coś mi się śniło. widać proszeczki zaczynają dawkować mi doznania nocne. śniło mi się, że jestem w czyimś towarzystwie, jakiegoś mężczyzny, który do mnie mówi. a ja w lewej ręce trzymam zieloną wizytówkę, obracam ją w palcach, przyglądam jej się w międzyczasie. napisy są złote i co jakiś czas pojawia się przekreślenie słów. to u dołu to u gór. to przekreślone to znów nie.
obudziłam się.byłam spokojna, jakby wszystko było za mną. jakbym stanęła poza nawiasem. to już. czułam się prosta i spokojna. wyszłam na balkon. kwiaty powiędły przez ten mój kryzys. balkon wyglądał najpiękniej w zeszłym roku, kiedy byłam zakochana. wszystko było piękne, stawało się. a teraz jesień i zaniedbanie. wlałam masę wody w donice mimo, że to już po wszystkim, większość zdechła. powycinałam trupie łby przekwitłych kwiatów. niech nie straszą już. będzie jeszcze jesień, kolorowa, będzie żółtymi liśćmi uśmiechała oczy. uwielbiam jesienne barwy. a potem będzie zima, będę poruszała się na kulach, bo mam chore stawy. nic to. ciekawe co przyniesie wiosna poza przyrodą budzącą się do życia.
rozmowa z koleżanką na twarzowym portalu "cieszę się i uśmiecham na twój przyjazd", bo się cieszę z każdej bliskości bliskich mi ludzi. nauczyłam się brać i dawać ciepło. to cudne, że między przyjaciółmi w pewnym wieku nie ma miejsca na oczekiwania i projektowanie. jest czysta radość z bliskości, serdeczności i wdzięczność za to że są i jestem im bliska. mieć życzliwych ludzi wokół to dużo.
--------------------------------------------------------------------------------
pyszne śniadanko i spacer z psem. nawet się cieszę, że były nie dzwoni. jak to powiedział "nie chcę budzić niepotrzebnych emocji". szkoda, że dopiero teraz pozwoliłam sobie puścić tę rękę. szkoda, że on dopiero teraz mi to ułatwia. nie cofnę czasu. a też nie chcę żalem wypełniać dni. to po nic.
przeszłam pod jego blokiem i pomyślałam o wspólnie wypitej kawie porannej. bez dorabianych ideologii, bez słów na wyrost. bez przekonywania się czy poczuję to czy owo, czy w ogóle coś. dzwonek do drzwi. stanął w szlafroku z wytrzeszczonymi oczyma. "przyszłam na kawę, nie przeszkadzam?", "wejdź". pies całą sobą wypełnił korytarz. dobrze, że ona nie potrafi udawać. ja też nie miałam zamiaru. rozkopana pościel na łóżku. liczyłam się z tym, że mogą być jego rodzice albo jakaś kobieta u niego. po prostu przyszłam do niego jak do starszego brata, który ma prawo do szczęścia i rodziny. któremu nie chcę przeszkadzać ani też zbytnio pomagać, jeśli nie prosi o pomoc. chyba ochronny parasol zabrałam znad jego głowy. mam nadzieję, że tak, że przestałam uszczęśliwiać na siłę, projektować na nim, opiekować się i chronić. i czuję ulgę. nie muszę ani nie musiałam tego robić. zafiksowałam się na to. innych relacji z nim, przy nim nie potrafiłam rozwinąć.
nie wiem dlaczego to zrobiłam. rozebrałam się do naga i weszłam do łóżka, nakryłam się kołdrą. nie było w tym ani uwodzenia ani wstydu. raczej oprawa lub obrazek tego co czuję. czuję się nago i bezbronnie, czuję chłód wewnątrz. dziś mnie już nie pali żal za żadnym z nich, nie krztusi zaciśnięty przełyk. "pójdę zrobić nam kawy". "zaczekaj, jeszcze nie. po prostu połóż się obok. kołdra jeszcze ciepła, ty też pewnie. bardzo mi zimno". położył się obok, przytulił. czułam miękkość jego ciała, ciepło jego skóry.zwyczajnie i po prostu. nie było w tym nic z napięcia seksualnego, podniecenia. raczej chłód metalowej płyty. zamknęłam się na niego. zamknęłam się w ogóle. rany obsychają.
czułam się bardziej jak dziecko co po złym śnie zerwało z siebie mokrą koszulę i wbiegło do łóżka rodziców. nie czułam się jak kobieta. nie było w tej relacji miejsca na ten pierwiastek. w ogóle? nie wiem, nie rozwinął się jeśli zaistniał. mimo ciepła ciał emocjonalny chłód.
"schudłam ostatnio", "tak, bardzo wychudłaś". "wygląda to ohydnie?", "nie miałem okazji się tobie aż tak przyjrzeć". odkryłam swoje ciało bezwstydnie, jak przed bratem kiedy byliśmy malutcy i razem się kąpaliśmy. potem wyszedł po kawę, zostałam w łóżku okrywając się szczelnie kołdrą. zaczynałam się krępować minionej chwili. rozmawialiśmy niezobowiązująco pijąc kawę i paląc. spytał o plany na dziś. i tyle. ubrałam się spokojnie, zdecydowanie i wyszłam. bez wymuszonych gestów i słów. był moment kiedy pomyślałam "co on sobie pomyśli, przecież to ma jakieś znaczenie, że tu jestem", poczułam ścisk w głowie, ukłucie. potrzebowałam się przytulić, on nie miał nic przeciw. nie jestem gotowa na nic więcej. na żadne znaczenia czy ich brak. ostatnie nasze spotkanie pokazało mi, że kiedy on sobie tego nie życzy to artykułuje to, nie potrzebuje klakiera. i tyle. każde ma do ofiarowania tyle ile ma, czasem mniej lub po prostu nie chce niczego ofiarowywać. i tyle.
------------------------------------------------------------------------------------
dziś potrafię już sobie powiedzieć, że rozczarował mnie mój związek , rozczarował mnie jako partner. żałuję, że nie potrafiłam się do tego przyznać. jakbym się czuła zobowiązana do lojalności za uczucie (czy on tak naprawdę mnie kochał? czy byłam tylko spokojną i wygodną przystanią?). a może zwyczajnie za akceptację mojej osoby byłam wdzięczna. moje cierpienia na skutek rozczarowań nim i odczuwaną samotnością przy nim pokrywały się z ideą romantycznej miłości - pełnej cierpienia i wyrzeczeń. pomyliłam wiele różnych pojęć. Tak, pogubiłam się, jak to powiedziała moja koleżanka Gnieszka.
pamiętam, że zrywałam się i tej nocy. opuchnięte powieki i zaschnięte łzy świadczą, że głowa pracowała, biedulka. pierwszy raz od tamtego strasznego czwartku coś mi się śniło. widać proszeczki zaczynają dawkować mi doznania nocne. śniło mi się, że jestem w czyimś towarzystwie, jakiegoś mężczyzny, który do mnie mówi. a ja w lewej ręce trzymam zieloną wizytówkę, obracam ją w palcach, przyglądam jej się w międzyczasie. napisy są złote i co jakiś czas pojawia się przekreślenie słów. to u dołu to u gór. to przekreślone to znów nie.
obudziłam się.byłam spokojna, jakby wszystko było za mną. jakbym stanęła poza nawiasem. to już. czułam się prosta i spokojna. wyszłam na balkon. kwiaty powiędły przez ten mój kryzys. balkon wyglądał najpiękniej w zeszłym roku, kiedy byłam zakochana. wszystko było piękne, stawało się. a teraz jesień i zaniedbanie. wlałam masę wody w donice mimo, że to już po wszystkim, większość zdechła. powycinałam trupie łby przekwitłych kwiatów. niech nie straszą już. będzie jeszcze jesień, kolorowa, będzie żółtymi liśćmi uśmiechała oczy. uwielbiam jesienne barwy. a potem będzie zima, będę poruszała się na kulach, bo mam chore stawy. nic to. ciekawe co przyniesie wiosna poza przyrodą budzącą się do życia.
rozmowa z koleżanką na twarzowym portalu "cieszę się i uśmiecham na twój przyjazd", bo się cieszę z każdej bliskości bliskich mi ludzi. nauczyłam się brać i dawać ciepło. to cudne, że między przyjaciółmi w pewnym wieku nie ma miejsca na oczekiwania i projektowanie. jest czysta radość z bliskości, serdeczności i wdzięczność za to że są i jestem im bliska. mieć życzliwych ludzi wokół to dużo.
--------------------------------------------------------------------------------
przeszłam pod jego blokiem i pomyślałam o wspólnie wypitej kawie porannej. bez dorabianych ideologii, bez słów na wyrost. bez przekonywania się czy poczuję to czy owo, czy w ogóle coś. dzwonek do drzwi. stanął w szlafroku z wytrzeszczonymi oczyma. "przyszłam na kawę, nie przeszkadzam?", "wejdź". pies całą sobą wypełnił korytarz. dobrze, że ona nie potrafi udawać. ja też nie miałam zamiaru. rozkopana pościel na łóżku. liczyłam się z tym, że mogą być jego rodzice albo jakaś kobieta u niego. po prostu przyszłam do niego jak do starszego brata, który ma prawo do szczęścia i rodziny. któremu nie chcę przeszkadzać ani też zbytnio pomagać, jeśli nie prosi o pomoc. chyba ochronny parasol zabrałam znad jego głowy. mam nadzieję, że tak, że przestałam uszczęśliwiać na siłę, projektować na nim, opiekować się i chronić. i czuję ulgę. nie muszę ani nie musiałam tego robić. zafiksowałam się na to. innych relacji z nim, przy nim nie potrafiłam rozwinąć.
nie wiem dlaczego to zrobiłam. rozebrałam się do naga i weszłam do łóżka, nakryłam się kołdrą. nie było w tym ani uwodzenia ani wstydu. raczej oprawa lub obrazek tego co czuję. czuję się nago i bezbronnie, czuję chłód wewnątrz. dziś mnie już nie pali żal za żadnym z nich, nie krztusi zaciśnięty przełyk. "pójdę zrobić nam kawy". "zaczekaj, jeszcze nie. po prostu połóż się obok. kołdra jeszcze ciepła, ty też pewnie. bardzo mi zimno". położył się obok, przytulił. czułam miękkość jego ciała, ciepło jego skóry.zwyczajnie i po prostu. nie było w tym nic z napięcia seksualnego, podniecenia. raczej chłód metalowej płyty. zamknęłam się na niego. zamknęłam się w ogóle. rany obsychają.
czułam się bardziej jak dziecko co po złym śnie zerwało z siebie mokrą koszulę i wbiegło do łóżka rodziców. nie czułam się jak kobieta. nie było w tej relacji miejsca na ten pierwiastek. w ogóle? nie wiem, nie rozwinął się jeśli zaistniał. mimo ciepła ciał emocjonalny chłód.
"schudłam ostatnio", "tak, bardzo wychudłaś". "wygląda to ohydnie?", "nie miałem okazji się tobie aż tak przyjrzeć". odkryłam swoje ciało bezwstydnie, jak przed bratem kiedy byliśmy malutcy i razem się kąpaliśmy. potem wyszedł po kawę, zostałam w łóżku okrywając się szczelnie kołdrą. zaczynałam się krępować minionej chwili. rozmawialiśmy niezobowiązująco pijąc kawę i paląc. spytał o plany na dziś. i tyle. ubrałam się spokojnie, zdecydowanie i wyszłam. bez wymuszonych gestów i słów. był moment kiedy pomyślałam "co on sobie pomyśli, przecież to ma jakieś znaczenie, że tu jestem", poczułam ścisk w głowie, ukłucie. potrzebowałam się przytulić, on nie miał nic przeciw. nie jestem gotowa na nic więcej. na żadne znaczenia czy ich brak. ostatnie nasze spotkanie pokazało mi, że kiedy on sobie tego nie życzy to artykułuje to, nie potrzebuje klakiera. i tyle. każde ma do ofiarowania tyle ile ma, czasem mniej lub po prostu nie chce niczego ofiarowywać. i tyle.
------------------------------------------------------------------------------------
dziś potrafię już sobie powiedzieć, że rozczarował mnie mój związek , rozczarował mnie jako partner. żałuję, że nie potrafiłam się do tego przyznać. jakbym się czuła zobowiązana do lojalności za uczucie (czy on tak naprawdę mnie kochał? czy byłam tylko spokojną i wygodną przystanią?). a może zwyczajnie za akceptację mojej osoby byłam wdzięczna. moje cierpienia na skutek rozczarowań nim i odczuwaną samotnością przy nim pokrywały się z ideą romantycznej miłości - pełnej cierpienia i wyrzeczeń. pomyliłam wiele różnych pojęć. Tak, pogubiłam się, jak to powiedziała moja koleżanka Gnieszka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz