trafiłam do chłodni jego serca. żeglarza o stalowo niebieskich oczach. do świata pełnego pozorów, asekuracji i schematów. wydumanych teorii o prostocie życiu. "jesteś dorosła, wiesz co robisz. powinnaś to czy tamto. miłość nie na tym polega, to powinno być inaczej, przecież wiesz. jesteś dorosła" - marynarskie komendy. "nie śmiej się głośno. nie śpiewaj na klatce, tu mieszkają ludzie. nie wbiegaj do kałuży, tak robią dzieci. nie poruszamy takich tematów w sklepie. nie rób scen publicznie. zostaniemy w domu, bo nie zamierzam wychodzić z tobą do znajomych kiedy jesteś w takim stanie. jakim? kłócimy się i nie chcę innych naszymi problemami obarczać. jesteś gnojem niedorozwiniętym, zacznij żyć jak dorośli. ciesz się z tego co masz, inni mają jeszcze gorzej." i cisza i chłód i jego zamyślenie i masa papierosowego dymu i kaszlu.
a ja wierzyłam, słuchałam, nie miałam śmiałości się sprzeciwić. to tak jak w domu rodzinnym. a to nie o to chodziło. bo w miłości ważny raczej jest dialog dwojga ludzi. rozmowa ciał, emocji... z pewnością nie komendy rzucane w kierunku.
ale... o co chodzi?
może po prostu warto zadać sobie trud poznania drugiej osoby i uszanowanie tego, że jest sobą. choć czasem właśnie to bywa nie do zniesienia to częściej świat bez niej jest n i e _ d o _ z n i e s i e n i a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz