Piętaszek siedzi przed komputerem od ósmej jak co dzień roboczy. od wczoraj moja Nika jest u mnie. cieszę się z jej przyjazdu jak z każdego mojej młodszej siostry. czuję różnicę wieku między nami, może jej drobna postać jest jej akcentem? niektóre znajomości przeradzają się w rodzinne więzi, fajne uczucie mieć nieco więcej rodziny poza rodzonymi mamą, bratem i siostrą.
dziś zaspałam do pracy, o drugiej w nocy zgasła moja nocna lampka po wieczorze na balkonie. pełnym świateł świec, szmeru rozmów, śmiechu i pysznych alkoholach. Nika przyjechała na działkę i pomagała nam nieco przy lazurowaniu. biedulka, wpadła w samo centrum rodzinnej pracy pełnej napięć, pretensji, siłowania się. a ja? dobre proszeczki, ja pozwoliłam jej by w to wnikała na tyle na ile chce sobie pozwolić. mam nadzieję, przestałam ludziom krępować głowy, nogi, ręce. przestałam role rozdawać i pilnować biegając wokół.
-----------------------------------------------------------------------------------
Piętaszek otwiera kartkę rysownika i dostawia kreskę kolejnego nadgryzanego dnia. każda z nich niesie emocje spięte w snopki tygodni. ostatnio się zaczynają prostować i odsuwać mnie od tamtych chwil. obojętności smużki? nie. miarkowanie mijającego czasu i odcieni mnie samej. czasem coś dopiszę, innym czasem wytrę.
-----------------------------------------------------------------------------------
Piętaszkowa głowa pracuje w tle. szuka odpowiedzi na dawno zadawane pytania. dziś rano przyniosła pewną myśl. w moim związku byłam mężczyzną i dziewczynką z podrapanymi kolanami przy nim. kiedy przerosło mnie niespełnienie, brak oparcia i akceptacji, wreszcie samotność przy nim, zaczęłam na głos myśleć o rozstaniu, o ciężarze ponad miarę jakim mnie przygniótł. to ja utrzymywałam tą naszą rodzinę we dwoje, finansowo, organizacyjnie, emocjonalnie. wielka zależność jaka mnie trzymała to strach przed samotnością i ojcowskie traktowanie przez niego - ocieranie łez, opatrywanie ran, ciepło skóry. potrafił przyglądać się biernie mojemu rozdarciu między nim a moją rodziną. był jego współtwórcą. myśląc o rozstaniu patrzyłam na niego, na jego niezaradność. "co on zrobi, gdzie się podzieje, za co będzie żył. odejdę jak będę mogła to zrobić bez krzywdy dla niego". i przyszła chwila kiedy zbiegły się kres wytrzymałości psychicznej i jego etat. nie aranżowałam niczego, po prostu wszystko pękło z hukiem. wiedziałam, że zapłacę za to więcej od niego, że mogę spróbować temu sprostać. i próbowałam, wiedząc że on został z czymś starłam się sama nie stracić pracy i domu. ilekroć po rozstaniu było mi dobrze i spokojnie czułam się winna. ciągnący się kontakt z byłym i informacja o tym, że rzucił pracę przygniotły mnie. powiedział któregoś razu "to ty zdałaś egzamin dojrzałości, sprostałaś wymaganiom jakich się podjęłaś. a ja? zacząłem się nad sobą użalać. a przecież cierpiałem podobny do twojego ból rozstania. mieszkając u matki, pozwoliłem sobie na stratę pracy, przecież mogłem wziąć urlop zamiast obrażania się na całe życie. a przecież ten etat był wynikiem naszej pracy, wyrzeczeń, nie miałem prawa tak postąpić. to ty zdałaś egzamin dojrzałości. nie czuj się odpowiedzialna za nieudacznika i głupka". zaprzeczałam, w środku miałam niezgodę na ten stan rzeczy, pretensje do niego za to co zmarnował.
ciągłe pytanie - dlaczego czułaś się za "dorosłego" mężczyznę odpowiedzialna? bo słaby, czasem głupi, ale jestem jedyną osobą, która w niego wierzy, nie mogę inaczej, zostanie sam.
dziś rano jak błysk flesza pojawiło się to pytanie. pojawiła się nowa migawka. ja nie mogłam z tego samego powodu sobie pozwolić na zbliżenie się do innego mężczyzny zanim nie będzie szczęśliwy z kimś bliskim. kimś, kto mnie zastąpi. kiedy zaczynało być mi dobrze, kiedy tylko łapałam na swojej skórze mimowolne szczęścia chwile, z głowy dostawałam sygnał winy "a co on? co z nim? co będzie kiedy mnie zobaczy, dowie się? złamię mu serce, życie". tym bardziej, że kiedyś odebrałam telefon, on po drugiej stronie "zgadnij gdzie jestem? na wiadukcie. chciałem to zrobić. myślałem jedynie o narodzinach dziecka brata, chcę to zobaczyć". zamarłam w środku. jak pokazały późniejsze zdarzenia, również na własne szczęście. kolejny szach jaki mi zrobił. wcześniej pograł sobie z moją rodziną, teraz może nieświadomie z moimi emocjami. spętał mnie. znów na kilka lat. dziś wydaje mi się zaczynam bez dramatów uwalniać się ze sznurów plecionych z poczucia winy, odpowiedzialności i pewnie innych jeszcze poczuć.
osiem lat + kolejne cztery... dziesięć, jedenaście, dwanaście, więcej?
kto mi zwróci czas, lata , szanse, plany odkładane?
najwięcej z życia zabiera własna głupota.
dziś zaspałam do pracy, o drugiej w nocy zgasła moja nocna lampka po wieczorze na balkonie. pełnym świateł świec, szmeru rozmów, śmiechu i pysznych alkoholach. Nika przyjechała na działkę i pomagała nam nieco przy lazurowaniu. biedulka, wpadła w samo centrum rodzinnej pracy pełnej napięć, pretensji, siłowania się. a ja? dobre proszeczki, ja pozwoliłam jej by w to wnikała na tyle na ile chce sobie pozwolić. mam nadzieję, przestałam ludziom krępować głowy, nogi, ręce. przestałam role rozdawać i pilnować biegając wokół.
-----------------------------------------------------------------------------------
Piętaszek otwiera kartkę rysownika i dostawia kreskę kolejnego nadgryzanego dnia. każda z nich niesie emocje spięte w snopki tygodni. ostatnio się zaczynają prostować i odsuwać mnie od tamtych chwil. obojętności smużki? nie. miarkowanie mijającego czasu i odcieni mnie samej. czasem coś dopiszę, innym czasem wytrę.
-----------------------------------------------------------------------------------
Piętaszkowa głowa pracuje w tle. szuka odpowiedzi na dawno zadawane pytania. dziś rano przyniosła pewną myśl. w moim związku byłam mężczyzną i dziewczynką z podrapanymi kolanami przy nim. kiedy przerosło mnie niespełnienie, brak oparcia i akceptacji, wreszcie samotność przy nim, zaczęłam na głos myśleć o rozstaniu, o ciężarze ponad miarę jakim mnie przygniótł. to ja utrzymywałam tą naszą rodzinę we dwoje, finansowo, organizacyjnie, emocjonalnie. wielka zależność jaka mnie trzymała to strach przed samotnością i ojcowskie traktowanie przez niego - ocieranie łez, opatrywanie ran, ciepło skóry. potrafił przyglądać się biernie mojemu rozdarciu między nim a moją rodziną. był jego współtwórcą. myśląc o rozstaniu patrzyłam na niego, na jego niezaradność. "co on zrobi, gdzie się podzieje, za co będzie żył. odejdę jak będę mogła to zrobić bez krzywdy dla niego". i przyszła chwila kiedy zbiegły się kres wytrzymałości psychicznej i jego etat. nie aranżowałam niczego, po prostu wszystko pękło z hukiem. wiedziałam, że zapłacę za to więcej od niego, że mogę spróbować temu sprostać. i próbowałam, wiedząc że on został z czymś starłam się sama nie stracić pracy i domu. ilekroć po rozstaniu było mi dobrze i spokojnie czułam się winna. ciągnący się kontakt z byłym i informacja o tym, że rzucił pracę przygniotły mnie. powiedział któregoś razu "to ty zdałaś egzamin dojrzałości, sprostałaś wymaganiom jakich się podjęłaś. a ja? zacząłem się nad sobą użalać. a przecież cierpiałem podobny do twojego ból rozstania. mieszkając u matki, pozwoliłem sobie na stratę pracy, przecież mogłem wziąć urlop zamiast obrażania się na całe życie. a przecież ten etat był wynikiem naszej pracy, wyrzeczeń, nie miałem prawa tak postąpić. to ty zdałaś egzamin dojrzałości. nie czuj się odpowiedzialna za nieudacznika i głupka". zaprzeczałam, w środku miałam niezgodę na ten stan rzeczy, pretensje do niego za to co zmarnował.
ciągłe pytanie - dlaczego czułaś się za "dorosłego" mężczyznę odpowiedzialna? bo słaby, czasem głupi, ale jestem jedyną osobą, która w niego wierzy, nie mogę inaczej, zostanie sam.
dziś rano jak błysk flesza pojawiło się to pytanie. pojawiła się nowa migawka. ja nie mogłam z tego samego powodu sobie pozwolić na zbliżenie się do innego mężczyzny zanim nie będzie szczęśliwy z kimś bliskim. kimś, kto mnie zastąpi. kiedy zaczynało być mi dobrze, kiedy tylko łapałam na swojej skórze mimowolne szczęścia chwile, z głowy dostawałam sygnał winy "a co on? co z nim? co będzie kiedy mnie zobaczy, dowie się? złamię mu serce, życie". tym bardziej, że kiedyś odebrałam telefon, on po drugiej stronie "zgadnij gdzie jestem? na wiadukcie. chciałem to zrobić. myślałem jedynie o narodzinach dziecka brata, chcę to zobaczyć". zamarłam w środku. jak pokazały późniejsze zdarzenia, również na własne szczęście. kolejny szach jaki mi zrobił. wcześniej pograł sobie z moją rodziną, teraz może nieświadomie z moimi emocjami. spętał mnie. znów na kilka lat. dziś wydaje mi się zaczynam bez dramatów uwalniać się ze sznurów plecionych z poczucia winy, odpowiedzialności i pewnie innych jeszcze poczuć.
osiem lat + kolejne cztery... dziesięć, jedenaście, dwanaście, więcej?
kto mi zwróci czas, lata , szanse, plany odkładane?
najwięcej z życia zabiera własna głupota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz