moja życiowa kreskówka trwa.
wczoraj odebrałam numerek zawodowych kwalifikacji. jest numerek i co dalej. z pytaniem zwracam się do wujka google. z początku pouczanie a potem oferty pracy - nie znaleziono w bazie, raz za razem. a miało być pięknie a wyszło jak zwykle. trafia cholera, frustracja,desperacja, demotywacja. ok, poczytajmy dalej... takich pytań się nie stawia jak widzę. Ale zakładam, że wujek dobry i cierpliwy, spytam go inaczej: "po chuj mi te uprawnienia". na pierwszym miejscu niejaki Marek R."na chuj mi kurwa twoje kwiaty, na chuj mi kurwa twoje łzy... twoja pasta"... ale co z tym papierem, poza standardową odpowiedzią gdzież to można go sobie nie wsadzić. żesz...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
a co poza tym się dzieje? powoli zaczyna się kołatać w głowie, że może go nigdy nie było, niedowierzanie w tę całą historię, której drapieżnym pionkiem byłam. mechanizm wyparcia? skutek leków? kolejny etap? nie wiem, nie wiem, niewiele wiem. dobrze, że przy mnie nikogo na co dzień nie ma, bo gryzłabym, a z drugiej strony ciężko wytrzymać samej ze sobą.
mój były dzwonił wczoraj ze zgrupowania, które prowadzi. pytał o zdrówko. w dupę wsadź sobie tę troskę. powiedziałam, że wolę nie rozmawiać o tym przez telefon, czuję się źle, pusto, mam huśtawki nastrojowe od maligny po złość i agresję. wiem, bo czuje jak zaciskam zęby, żeby nie wybuchnąć. "prosiłam żebyś przeczytał przed wyjazdem o tym schorzeniu, mówiłam jak ważne jest to dla mnie", "wiesz, że nie miałem czasu na nic", ja -wrrrr.... "podawałam wydrukowane kartki żebyś przeczytał w pociągu, 6 godzin drogi to trochę czasu", cisza. "nie pytaj mnie teraz o to, bo trudno mi się o tym rozmawia tak z doskoku. nie, nie złoszczę się, nie mam pretensji, nie chcę generować niepotrzebnych stresów. jak to mówisz każdy jest dorosły. co u ciebie?". tak to wyglądało. właściwie, to obecnie dziwnie przyglądam mu się z innej perspektywy, jakbym w bucie szukała wady, która natarła mi odcisk na podbiciu stopy.
pytam siebie raczej dlaczego nie udało mi zerwać tych więzi wcześniej, z czym ja zwlekałam, dlaczego mój stan umysłu to było jakieś notoryczne oczekiwanie na tego człowieka. podsycane złudzeniami i projekcją na jego temat. chyba co raz więcej faktów do mnie dociera. wiele obrazów się pojawia i dziwię się wszystkiemu.
wraca pod koniec tygodnia i nie potrafię się pozbyć z głowy myśli, że bardzo przeszkadza mi myśl o jego obecności w sąsiednim bloku, o jego telefonach w których wyczuwa się oczekiwanie. czuję się brudna przez to jak bardzo brak konsekwencji wpłynął na bieg wydarzeń. staram się nie szukać jednak kozła ofiarnego, to byłby błąd. raczej przyglądam się poplątanemu myśleniu jaki był w mojej głowie przez tą zamotaną sytuację.
czy to prochy czy to ja. ja, która nie wie co z życiem zrobić, ja rozsypana, w pół kroku, pół słowa. dziwny stan zawieszenia mam w głowie, rzeczywistość - znaczy okoliczności, w których mam podniesione powieki, jest raczej abstrakcyjna i absurdalna. nie potrafię się w niej znaleźć, nie czuję się z nią związana. raczej rozwarstwia się jak namoknięta płyta wiórowa i zabija się brudem, który jest konsekwencjami codziennych ruchów.
wczoraj odebrałam numerek zawodowych kwalifikacji. jest numerek i co dalej. z pytaniem zwracam się do wujka google. z początku pouczanie a potem oferty pracy - nie znaleziono w bazie, raz za razem. a miało być pięknie a wyszło jak zwykle. trafia cholera, frustracja,desperacja, demotywacja. ok, poczytajmy dalej... takich pytań się nie stawia jak widzę. Ale zakładam, że wujek dobry i cierpliwy, spytam go inaczej: "po chuj mi te uprawnienia". na pierwszym miejscu niejaki Marek R."na chuj mi kurwa twoje kwiaty, na chuj mi kurwa twoje łzy... twoja pasta"... ale co z tym papierem, poza standardową odpowiedzią gdzież to można go sobie nie wsadzić. żesz...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
a co poza tym się dzieje? powoli zaczyna się kołatać w głowie, że może go nigdy nie było, niedowierzanie w tę całą historię, której drapieżnym pionkiem byłam. mechanizm wyparcia? skutek leków? kolejny etap? nie wiem, nie wiem, niewiele wiem. dobrze, że przy mnie nikogo na co dzień nie ma, bo gryzłabym, a z drugiej strony ciężko wytrzymać samej ze sobą.
mój były dzwonił wczoraj ze zgrupowania, które prowadzi. pytał o zdrówko. w dupę wsadź sobie tę troskę. powiedziałam, że wolę nie rozmawiać o tym przez telefon, czuję się źle, pusto, mam huśtawki nastrojowe od maligny po złość i agresję. wiem, bo czuje jak zaciskam zęby, żeby nie wybuchnąć. "prosiłam żebyś przeczytał przed wyjazdem o tym schorzeniu, mówiłam jak ważne jest to dla mnie", "wiesz, że nie miałem czasu na nic", ja -wrrrr.... "podawałam wydrukowane kartki żebyś przeczytał w pociągu, 6 godzin drogi to trochę czasu", cisza. "nie pytaj mnie teraz o to, bo trudno mi się o tym rozmawia tak z doskoku. nie, nie złoszczę się, nie mam pretensji, nie chcę generować niepotrzebnych stresów. jak to mówisz każdy jest dorosły. co u ciebie?". tak to wyglądało. właściwie, to obecnie dziwnie przyglądam mu się z innej perspektywy, jakbym w bucie szukała wady, która natarła mi odcisk na podbiciu stopy.
pytam siebie raczej dlaczego nie udało mi zerwać tych więzi wcześniej, z czym ja zwlekałam, dlaczego mój stan umysłu to było jakieś notoryczne oczekiwanie na tego człowieka. podsycane złudzeniami i projekcją na jego temat. chyba co raz więcej faktów do mnie dociera. wiele obrazów się pojawia i dziwię się wszystkiemu.
wraca pod koniec tygodnia i nie potrafię się pozbyć z głowy myśli, że bardzo przeszkadza mi myśl o jego obecności w sąsiednim bloku, o jego telefonach w których wyczuwa się oczekiwanie. czuję się brudna przez to jak bardzo brak konsekwencji wpłynął na bieg wydarzeń. staram się nie szukać jednak kozła ofiarnego, to byłby błąd. raczej przyglądam się poplątanemu myśleniu jaki był w mojej głowie przez tą zamotaną sytuację.
czy to prochy czy to ja. ja, która nie wie co z życiem zrobić, ja rozsypana, w pół kroku, pół słowa. dziwny stan zawieszenia mam w głowie, rzeczywistość - znaczy okoliczności, w których mam podniesione powieki, jest raczej abstrakcyjna i absurdalna. nie potrafię się w niej znaleźć, nie czuję się z nią związana. raczej rozwarstwia się jak namoknięta płyta wiórowa i zabija się brudem, który jest konsekwencjami codziennych ruchów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz