... i póki co za to mi płacą.
piątkowa i sobotnia działka usłana słońcem i towarzystwem rodzeństwa.cieszę się, że ten albinos, który ze mną był jest moją siostrą. cieszę się, że właśnie na tę istotę padło. wspaniała młoda kobieta. kurcze, dobrze mieć siostrę, choćby młodszą, polecam z całego serca, z każdego zakątka do którego swoją siostrę zabrałam. skąd te emocjonalności? ech... z placu boju. dwa dni szlifowałyśmy szalówkę do naszej remontowanej wiejskiej chaty. łatwo nie było, ale jak dobrze móc się dzielić z tak bliską i dzielną osobą. pasjonuje mnie patrzenie na nią, jak z czasem się zmienia z dziecka przez latorośl no i kobietkę. między nami 12lat różnicy. aż tyle i czasem tylko tyle. nie zawsze się zgadzamy, sielanki się zdarzają, ot co. jesteśmy wobec siebie bezwstydne w dobrym znaczeniu tego słowa, ufamy sobie na tyle, że cokolwiek się dzieje wiadomo, że ona będzie. ta druga, kochana bezwarunkowo. już dawno nie spędziłyśmy ze sobą tyle czasu i tak intymnie jak na tym słońcu przy struganiu desek.
I wieczór był fajny, chociaż przyznam się, że kiedy doświadczałam prostych i dobrych emocji byłam nieco podejrzliwa. zazwyczaj jak brat jest z nami panuje zawierucha nerwów i ton pretensji. mimo, że piątek był nieco napięty, to już wieczór rodzinny. o zgrozo, tak tak rodzinny... ostatnio brat zmienił do mnie nieco nastawienie, stara się nie atakować na "dzień dobry". mówię na głos o tabletkach, o swoim wariactwie, o tym że zaczynam się czuć stabilniej i inaczej odbieram wiele rzeczy. w sumie jestem spokojniejsza, a z pewnością bardziej zrównoważona. jak dobrze, że są "różowe" proszki - ten twardy gips co chroni obwody nerwowe. za krucha na swoją wrażliwość... takie oto zdanie ostatnio przeczytałam.
wieczór spędziliśmy na ogniskowych pogaduchach i czosnkowej kiełbasie ;) przed snem jeszcze scrabble i karty. można powiedzieć rodzinna sielanka. z niepokojem patrzyłam na to całe zjawisko. mogłoby tak zostać, tyle że trzeba by było odłożyć broń jaką zwykłam ze sobą nosić, bo u nas w domu panował wieczny stan wojenny i wojny podjazdowe. zawsze coś ktoś miał z tyłu głowy. notoryczne napięcie i pogoń w załatwianiu spraw. pogoń za uszczęśliwianiem na siłę tego czy tej. naprawianie, układanie, przekonywanie a wreszcie wymuszanie. każdy zajmował się wszystkim i wszystkimi tylko nie sobą. pomieszanie ról. choćby brat - nie bratem a despotycznym ojcem i nieczułym mężem wobec naszej mamy. a i ja zaplątana byłam w rywalizację i zabieganie o względy mamy. wrrr... ostatnio jestem tak blisko mojej mamy i to bez wymuszania. powiedziałam jej ostatnio, że nie może się stać nic złego, bo tak naprawdę dopiero mam swoją mamę. i była to czysta prawda. najczulej mnie utuliła i wycałowałyśmy się. bardzo to ważne żeby czuć matczyną bliskość i ciepło, niezależnie od wieku.
niedziela była zrywem porządkowym w mieszkaniu pod wynajem. malowanko, szorowanko, pranko, naprawianko... uff... wszystko na akord. udało się. mama wróciła od babci. zauważyłam coś dziwnego, jakby ona była zapalnym pierwiastkiem. nie to żeby powodowała kłótnie, nie. na ten przykład inicjuje u brata niezdrową rywalizację, jakby notorycznie starał się być na baczność i wykazywać przed mamą. a że nerwy mu często puszczają, przypomina to dyżur klawisza. ciężko mi o sobie powiedzieć, w którą stronę ja przeginam, bo nie widzę siebie z boku, wiadomo o wszystkich wokół łatwiej niż o sobie się wypowiedzieć. wniosek jeden - bardzo nam wszystkim na mamie i rodzinie zależy, tylko nie potrafimy spokojnie tego okazywać. tak dużo w tych zależnościach jest nerwowych reakcji, za mało zwykłego ciepła.
aha, słusznie mam zapisane w nagłówku, że piszę tu wszystko, myślę na głos żeby się nie zgubić w zakamarkach głowy pokręconej.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
o czym to ja staram się nie pisać. o byłym. wrócił ze szkolenia . spotkaliśmy się na chwilę. ech... szkoda gadać. rozpłakałam się kiedy na przywitanie mnie przytulił.
dlatego tak ciężko mi było od niego odejść. przez lata był jedyną osobą, która zastępowała mi ciepło rodzinne. a poza tym prowadziliśmy "partnerskie życie", nie do końca nam się udawało. no, to dopiero orzech do zgryzienia. o co w tej relacji chodzi, kim ja tu byłam. jestem? chcę wyrosnąć z tych przymałych przedszkolnych rajstop. tak właśnie czuję własne ograniczenia emocjonalne.i nie chcę już w moim życiu mataczenia.tak bardzo tym rozdziałem się brzydzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz