dziś jest piątek. i czuję się tak jak tamtego piątku zaraz po zdarzeniu którego nie jestem w stanie cofnąć. co jest? o co chodzi? czemu to nie mija. jem proszeczki. kolorowe, najpierw biało-różowe, potem białe, teraz bordowe. lubię te ostatnie, ale pęka coś we mnie mimo proszeczków.
dziś wizyta u psychiatry. tak, żaden to wstyd korzystać ze specjalisty kiedy jest źle. nie jestem psychicznie chora, mam zaburzenia emocjonalne chwilowe lub trwałe. jakie to ma znaczenie. jest problem i próbuję siebie z niego ciągnąć za uszy. raz do góry, raz wzdłuż. próbuję, staram się radzić sobie z tym tak jak umiem i na inne nowe mi sposoby, których jeszcze nie opanowałam. masę wysiłku czasem w siebie wkładam. zwłaszcza kiedy widzę, że wpadam w koleinę, zwłaszcza dobrze znajomą.
więc, idę do psychiatry. poproszę żeby przejrzała zapiski terapeuty z dotychczasowej mojej psychoterapii. tak, chodziłam. a w tym co złego? kiedys rozstałam się z mężczyzną i działo się ze mną źle. nie moja w tym wina, nie czyni to mnie gorszą. po prostu tak poprowadziliśmy nasz związek, że stres skumulowany stał się nie do zniesienia. napięcia i nieporozumienia, szantaże emocjonalne, tresura, rozdarcia i wewnętrzna niezgoda nabrały na sile na tyle, że pękły wszystkie hamulce, pocerowane rany puściły i dotychczasowe życie misternie podpierane zagryzanymi zębami rozsypało się. to nie tak, że nie zdawałam sobie z tego sprawy w trakcie... widziałam, prosiłam o rozmowę, o reakcję, mówiłam że nie wytrzymam dłużej, że w sypialni zamiast czuć bliskość drugiej drogiej mi osoby czuję smród trupa (a nie chodziło mi o dobrodziejstwach życia intymnego, o erotyce nawet nie wspominam). poza tym chcę żeby zastanowiła się nad ewentualnymi konsekwencjami przebytego w dzieciństwie wirusowego zapalenia opon mózgowych.
dziś wizyta u psychiatry. tak, żaden to wstyd korzystać ze specjalisty kiedy jest źle. nie jestem psychicznie chora, mam zaburzenia emocjonalne chwilowe lub trwałe. jakie to ma znaczenie. jest problem i próbuję siebie z niego ciągnąć za uszy. raz do góry, raz wzdłuż. próbuję, staram się radzić sobie z tym tak jak umiem i na inne nowe mi sposoby, których jeszcze nie opanowałam. masę wysiłku czasem w siebie wkładam. zwłaszcza kiedy widzę, że wpadam w koleinę, zwłaszcza dobrze znajomą.
więc, idę do psychiatry. poproszę żeby przejrzała zapiski terapeuty z dotychczasowej mojej psychoterapii. tak, chodziłam. a w tym co złego? kiedys rozstałam się z mężczyzną i działo się ze mną źle. nie moja w tym wina, nie czyni to mnie gorszą. po prostu tak poprowadziliśmy nasz związek, że stres skumulowany stał się nie do zniesienia. napięcia i nieporozumienia, szantaże emocjonalne, tresura, rozdarcia i wewnętrzna niezgoda nabrały na sile na tyle, że pękły wszystkie hamulce, pocerowane rany puściły i dotychczasowe życie misternie podpierane zagryzanymi zębami rozsypało się. to nie tak, że nie zdawałam sobie z tego sprawy w trakcie... widziałam, prosiłam o rozmowę, o reakcję, mówiłam że nie wytrzymam dłużej, że w sypialni zamiast czuć bliskość drugiej drogiej mi osoby czuję smród trupa (a nie chodziło mi o dobrodziejstwach życia intymnego, o erotyce nawet nie wspominam). poza tym chcę żeby zastanowiła się nad ewentualnymi konsekwencjami przebytego w dzieciństwie wirusowego zapalenia opon mózgowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz