wtorek, 12 maja 2015

weekend na wsi i warkot motocykli... to lubię

Zadzwonił telefon. Nika ze znajomymi będą na Podlasiu w weekend. Koniecznie chciałam się spotkać. Planowali zatrzymać się w jakiejś agroturystycznej noclegowni w Supraślu, tak byśmy mogli spędzić wspólnie wieczór.
Co to to nie... koniecznie chciałam ich mieć przy sobie i u siebie. Mieszkanie w bloku przeszło kilka zmian i obecnie mam do zaoferowania do spania jedynie sofę dla dwóch bliskich sobie osób. Ustaliłyśmy szybko, że zorientuję się co do dostępności rodzinnego domku na wsi....
Z Warszawy cztery motocykle wyjechały około szóstej na S8. Domek na wsi stał pusty i nikt się tam nie wybierał. Całe towarzystwo się ucieszyło na taki punkt docelowy sobotniej jazdy. Mogli zatem dopracować trasę, a ja ze spokojem zrobiłam zakupy i pod wieczór obrałam jedynie słuszny kierunek "na wieś".

Cudowne połączenie ciszy i wiejskiej sielanki z warkotem wjeżdżających motocykli... jak dzikie konie  w galopie przed bramą zwalniały i sapiąc kłusem wjeżdżały na podwórze. Przyjemne dla ucha, dla oka...

Tak bardzo się cieszyłam witając z Niką, z pozostałymi.
Choć wciąż jeszcze nie jeżdżę motocyklem, to czasem dla czystej przyjemności zabieram się z nimi na tor na szkolenia. Szanuję ich ogromnie. Poza prywatnym życiem, poza służbowym życiem... udaje im się wycisnąć jeszcze mnóstwo czasu na rozwijanie własnej pasji. Inwestują w szkolenia by lepiej i bezpieczniej jeździć, by się rozwijać. Szukają ludzi sobie podobnych, wspierają się, podróżują. Taki margines dla pasji by ładować akumulatory przed powiedzmy umownie "poniedziałkiem".
Większość w ten (wydaje mi się zdrowy) sposób rekompensuje sobie jakieś braki... a to wypalenia zawodowego, a to kryzys w małżeństwie albo po prostu taki reset dla higieny głowy i ciała. Jakże ciasne grafiki mamy w związku z rolami jakie odgrywamy na co dzień, homonto nakładanych na siebie obowiązków.


Wracając do tego wieczora...
Krótki kwaterunek, prysznice, pyszna kawa i lekka strawa... na tarasie.
Potem ... wielgachne ognisko, beztroskie i rubaszne śmiechy, rozmowy bardziej i mniej poważne, pyszne ziemniaki i banany pieczone...
Długo by wymieniać, bo świt nas zastał.
Uwielbiam ciekawych i otwartych ludzi. Ludzi o otwartych głowach, życzliwych sobie nawzajem. Rozmowy co inspirują i zbliżają... cuda wianki... dla Takich chwil warto żyć. Same jednak nie przychodzą, ważna jest czyjaś inicjatywa i konsekwencja w dążeniu do celu. Tym razem Nika się uparła i udało jej się zrealizować wyjazd o jakim marzyła od dłuższego czasu. To były dwa cudowne dni, jakie nam sprezentowała.
Dziękuję.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz