czwartek, 12 lipca 2012

wczoraj jeszcze po pracy ...



wróciłam do domu a raczej do psa. nawet nie do niego a jedynie by umożliwić mu załatwienie potrzeb fizjologicznych.
potem szybko do mieszkania, które właśnie zaczynamy remontować. sprzątanie piwnicy. książki studenckie, pisma, masa pism, dokumentów, notatek uczelnianych i resztek prac zaliczeniowych. dziwne, że nie zachowałam sobie rysunków. teraz nawet nie do końca wierzę, że umiałam rysować. dwie formatki znalazłam. umazane tuszem wycinki gazetowe, tzw.kolaż.
większość znalazła się w metalowym pojemniku z napisem makulatura.
dlaczego? nie miałam sił dźwigać z piwnicy do piwnicy bo mam chore stawy. nie wierzę, że mogłyby się przydać kiedyś. nie potrafię myśleć ani wyrażać się o kiedyś, więc po co. szczerze mówiąc nie mam pomysłu na siebie, wszystko mnie przerasta i przeraża.
śmietnik, który stał za blokiem (niegdysiejsze centrum spotkań dziecięcych i zabaw na trzepaku) został rozebrany. na utwardzeniu stoi wielki kontener na śmieci i pojemniki segregacji odpadów, trzepak, ławka do odkładania i spora grupa bezdomnych. byłam przerażona jakbym czuła, że jestem niemal jak oni. pili coś z brudnej butelki, bili się i wyzywali się. ich zachowanie było sprzeczne. odzywali się do siebie jak dzieci "nie bij", "boli" a z drugiej strony byli gwałtowni, starzy, szarpali się i bili. ich ciała okaleczone. czułam, że niewiele mnie od nich różni. patrzyli na mnie wyłupiastymi oczyma albo czarnymi okularami. koszmar. głodni, pijani, dzicy ludzie czatujący na szansę czegokolwiek. przy otwartym bagażniku, niebezpiecznie blisko i z obłąkanym wyrazem twarzy stała kobieta. myślałam, że chce nam uwagę zwrócić niewybredną za wysypywanie śmieci. spytała czy może książkę do angielskiego dla wnuczki. dałam. potem drugą, bajki, przewodniki i wszystko co może się w życiu przydać. rozpłakałam się i uciekłam do sklepu po papierosy. chciałam kupić sobie coś dobrego, pocieszyć się. na półkach artykuły podstawowe jak dla biedoty i mnóstwo taniego alkoholu. uciekłam do samochodu i odjechałam z piskiem opon zalewając się histerycznymi łzami.

zatrzymałam się przy domu koleżanki. normalny dom w trakcie robót wykończeniowych. podwórko pełne zabawek, kolorowych urządzeń dziecięcych uciech. życie. Drażka otworzyła, utuliła zapłakaną i wystraszoną moją postać. płakałam, siąpiłam nosem. poprosiłam o ręcznik i łazienkę żeby móc się umyć ze śladów piwnicznego brudu i śmietnikowych zapachów. był u niej młody mężczyzna, nie krępowałam się opowiadania i przeżywania przy nim, nie wysilałam się na spokój. uśmiechał się uspokajająco.
wzięłam szybki prysznic i przebrałam w czyste ubranie. usiadłyśmy tuż przed burzą w ogrodzie na huśtawce. "co u ciebie? opowiadaj wszystko"
"Drażka jest bardzo źle. jesteś duża, dasz sobie radę z prawdą o mnie. nie potrafię już chcieć udawać kogoś innego. związek się skończył... jestem potworem... mogłam być szczęśliwa". "co ty narobiłaś! co ty sobie zrobiłaś! masz mnie jeśli tylko potrzebujesz, a teraz będzie ci potrzebna każda przychylna osoba, pamiętaj".

Nika moja kochana starała się mnie uspokoić, zaprowadzić do domu przez telefon. tłumaczyła że potrzebuję teraz spokoju, że po tak silnych emocjach trzeba się wyciszyć, że mogą dopiero wtedy przyjść lepsze chwile i należy na nie zrobić miejsce. mówiła pewnie nieco inaczej, może nawet co innego ale to właśnie do mnie trafiło. nie wywieraj presji szpilko, zaopiekuj się sobą.
zadzwonił do mnie znajomy. więcej słuchałam, od czasu do czas wydobywając na siłę z siebie głos. pożegnałam się mówiąc "dobranoc ".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz